Zarys sylwetki dra Martyna Lloyda Jonesa jako zrównoważonego nauczyciela,
kaznodziei walczącego z martwym intelektualizmem jak również z żywym
emocjonalizmem.
Martyn Lloyd-Jones zawsze zachęcał do poznawania historii, czytania
biografii i wyciągania wniosków. W związku z tym postaram się przybliżyć jego
życie i twórczość, a refleksje pozostawiam czytelnikom.
Urodzony 20 grudnia 1899, zm. 1 marca 1981 - walijski teolog protestancki
kaznodzieja i lekarz. Ożenił się z koleżanką z medycznych studiów i kościoła,
Bethan, z którą mieli dwójkę dzieci: Elizabeth i Ann.
Był czołową postacią w reformowanym nurcie brytyjskiego ruchu
ewangelikalnego w XX wieku. Przez prawie 30 lat był pastorem
kongregacjonalistycznej Kaplicy Westminsterskiej (Westminster Chapel) w
Londynie. Występował przeciwko chrześcijaństwu liberalnemu, rozpowszechnionemu -
w jego opinii - w wielu wyznaniach chrześcijańskich, co uważał za błąd. Zachęcał
ewangelikalnych chrześcijan (zwłaszcza spośród wyznawców anglikanizmu) do
porzucenia liberalnego chrześcijaństwa, poprzez wystąpienie ze swoich
denominacji i do łączenia się w Kościoły ewangelikalne. Uważał, że prawdziwa
wspólnota chrześcijańska jest możliwa jedynie wśród tych, którzy dzielą wspólne
przekonania dotyczące natury wiary.
W wieku 23 lat został głównym asystentem słynnego diagnosty dra Hordera,
który opisywał go jako najwnikliwszego myśliciela jakiego kiedykolwiek poznał.
Był doktorem medycyny a nie teologii, ale Bóg powołał go, by głosił ewangelię. A
więc od 1938 roku leczył już nie ciało a dusze.
W naszym kraju do tej pory zostało wydanych ponad 20 jego książek, z
których większość, to spisane kazania. W języku angielskim można znaleźć około
70-90 tytułów (Amazon, CBD). Czytając jego książki odnoszę wrażenie, jakby ten
mądry, serdeczny, ciekawy człowiek siedział obok mnie i rozmawiał ze mną patrząc
mi prosto w oczy. Forma tych książek - spisane słowo mówione – sprawia iż
czytanie nie jest nużące, a raczej podnosi, ożywia, buduje, daje do myślenia;
tym bardziej, że kaznodzieja ten był znakomitym, pełnym ognia oratorem. W jego
książkach nie znajdziemy skomplikowanej systematyki teologicznej, ani naukowych
komentarzy biblijnych.
W swojej książce pt. "Preaching and Preachers" (Kazania i kaznodzieje)
pisał: "W historii Kościoła erami i okresami dekadenckim były zawsze te, w
których następował schyłek kaznodziejstwa". Innymi słowy, Kościół staje się
chory i słaby, gdy odrzuca uzdrawiające lekarstwo i pełnowartościowe pożywienie
Słowa Bożego. Miał nadzieję, że jego praca okaże się pomocna dla młodych
kaznodziejów powołanych do najbardziej odpowiedzialnego zadania w tych
szczególnie mrocznych i złych czasach.
Już w 1950 roku zauważał ogromne problemy ówczesnego kościoła. Dostrzegał
on niepokojącą tendencję do aktywności zewnętrznej kościołów skupiającej się na
programach wzrostu, atrakcyjnej muzyce, strategii przywództwa i zasięgu
wywierania wpływów. Jego zaniepokojenie było tym większe, że to wszystko
odbywało się kosztem biblijnej nauki. Mówił: „Możemy upoić się muzyką. Nie ma co
do tego wątpliwości. Może ona wywołać stan emocjonalny, w którym umysł już nie
funkcjonuje tak, jak powinien i przestaje rozróżniać. Znam ludzi, którzy
wprowadzają się śpiewem w stan odurzenia nie zdając sobie sprawy z tego, co
robią.” Wyobraźmy sobie takie nabożeństwo z hipnotycznym uwielbieniem
przeplatanym sloganową modlitwą, potem kazanie, które sprowadza się do
przeczytania przez siostrę X kilku wersetów, i krótkiej emocjonalnej zachęcie
typu: będzie dobrze, potem inna siostra powie co jej się śniło dziś w nocy, a
trzecia siostra roznosi chleb i wino. No i wreszcie grill, piłka nożna, atrakcje
dla dzieci, wycieczki, programy, goście, uśmiechy, gry, trampolina, itp. Martyn
nieustannie walczył na dwóch frontach: z jednej strony przeciwko umarłemu,
formalnemu instytucjonalnemu intelektualizmowi, a z drugiej strony przeciwko
powierzchownemu, potocznemu, zorientowanemu na rozrywkę, skupionemu na człowieku
emocjonalizmowi. Gdy głosił Słowo Boże miał na sobie ponurą, czarną togę
genewską (dlaczego? -przeczytaj: „Kazania i kaznodzieje”), nie używał sztuczek
ani nie mówił żartów. W swoich kazaniach ekspozycyjnych unikał świadectw i
wątków z prywatnego życia. Podobnie jak Jonathan Edwards dwieście lat wcześniej,
wprowadzał słuchaczy w samą głębię i intensywność swojej wizji prawdy. W
niedzielne poranki kaplica, w której głosił wypełniona była 1500 słuchaczami,
natomiast na wieczornym nabożeństwie zgromadzenie liczyło 2000 osób.
Lloyd-Jones zawsze wierzył w logiczną, nieprzypadkową kolejność w Biblii.
„Z oddaniem też trwali w nauce apostołów, we wspólnocie, w łamaniu chleba i w
modlitwach.” Na pierwszym miejscu doktryna. W komentarzach do dziejów
apostolskich (Autentyczne chrześcijaństwo tom 1-4) opisuje co by się stało,
gdyby zamienić kolejność i dać na pierwszym miejscu modlitwę, albo wspólnotę.
Oczywiście historia kościoła daje nam mnóstwo takich przykładów. A i
współcześnie ekumeniczne idee górują nad nauką apostolską. Poproszony w latach
siedemdziesiątych przez Billy Grahama o współpracę i przewodnictwo w jego
kampaniach ewangelizacyjnych odpowiedział: „Jak zlikwidujesz sponsoring,
odwołasz liberalne kościoły i rzymskich katolików ze współpracy oraz
zrezygnujesz z wywoływania ludzi do przodu, wówczas zgodzę się i z całego serca
będę cię popierał”. Oczywiście Graham nie zaakceptował tych warunków. Dziś
możemy zobaczyć, że wiele społeczności ma obsesję na punkcie wszelakiej
aktywności. Jednocześnie te same grupy często nie są w ogóle zainteresowane
doktrynalną stroną chrześcijaństwa. Martyn Lloyd-Jones twierdził, że
intelektualny letarg jest jednym z największych grzechów współczesnych
chrześcijan, którzy nastawieni na aktywność całkowicie zaprzestali zagłębiania
się w Boże tajemnice ukryte w Jego Słowie. We wspomnianej książce nt dziejów
apostołów czytamy: „Kościół nie istnieje po to, aby dyskutować o polityce
tworzyć muzykę, organizować rozprawy filozoficzne, zapewnić poprawę warunków
socjalnych lub psychoterapię. Na czym więc polega rola kościoła: „lecz co mam to
ci daję”. W dwunastym wieku, jeden z papieży oprowadzał Tomasza z Akwinu po
bazylice św. Piotra i Watykanie. Wskazując na zgromadzone tam złoto i srebro
oraz wspaniałe zdobienia budynków, papież powiedział: „Widzisz Tomaszu, kościół
nie może powiedzieć „Srebra i złota nie mam”. „To prawda”, odpowiedział Tomasz,
„ale widzę, że nie może także powiedzieć „Chodź”.
Martyn Lloyd Jones jest nauczycielem nauki apostołów, w której na pierwszym
miejscu jest zbawienie z łaski: „Łaska jest przychylnością okazaną ludziom,
którzy nie zasługują na żadną przychylność. Nie zasłużyliśmy na nic oprócz
piekła. Jeśli myślisz, że zasługujesz na niebo, to uwierz mi – nie jesteś
chrześcijaninem”.
Jedną z moich ulubionych książek jest „Duchowa depresja”, pokazująca w
znakomity sposób ratunek i nadzieję jaką przynosi Słowo Boże. Książka ta przez
wiele lat była u nas białym krukiem, dopiero w tym roku została wydana w nowej
szacie graficznej przez wydawnictwo Legatio. Autor opisuje w niej w jaki sposób
wprowadzają nas w depresję różnego rodzaju lęki, użalanie się nad sobą, burze,
próby, doświadczenia, a także fałszywa nauka, rutyna, uczynkowość. Naucza czym
jest dyscyplina, karcenie i jak osiągnąć pokój Boży i zadowolenie.
Pod koniec swojego życia wezwał słuchaczy do aktywnego poszukiwania
doświadczenia Ducha Świętego.
Wierzył, że chrzest Duchem Św. stanowi przytłaczającą gwarancję miłości
Boga do chrześcijanina, a tym samym pozwala z odwagą świadczyć o Chrystusie.
Jako przeciwnik cesacjonizmu mówił: "Jeśli apostołowie nie byli zdolni do bycia
prawdziwymi świadkami bez ponadnaturalnej mocy, to kim my jesteśmy, że śmiemy
twierdzić, że możemy być świadkami bez takiej mocy." Jego podstawową radą w
oczekiwaniu na chrzest Duchem Św. jest: „Nie możesz nic zrobić, jeśli chodzi o
chrzest Duchem, tylko o to prosić. Nie możesz zrobić niczego, aby go
wyprodukować. Należy jednak starać się to osiągnąć w modlitwie. Musimy być
cierpliwi, a nie wyznaczać granic czasowych dla Pana.” Przywołuje Dwighta L.
Moody'ego, RA Torrey'a, AJ Gordona i AT Piersona, jako tych, którzy szukali
chrztu Ducha przez długi czas. Lloyd-Jones miał szczególną sympatię do
powtarzanej modlitwy Moody'ego: "Boże, przygotuj mi serce i zanurz mnie w mocy
Ducha Świętego". Jednocześnie krytykował otwarcie ruch zielonoświątkowy,
środowiska charyzmatyczne za minimalizację doktryny, brak badania przeżyć i
testowania ludzi (imitacje darów mogą pochodzić od szatana lub mogą być
spowodowane hipnotyzmem).
Jego trzydziestoletnią służbę w Westminster Chapel zakończyła choroba. Jego
ostatnim rozważaniem był wykład na temat słowa „pokój” z listu do Rzymian 14,17
„Albowiem Królestwo Boże to nie pokarm i napój, lecz sprawiedliwość i pokój i
radość w Duchu Św.”.
Martyn Lloyd-Jones był jednym z najbardziej wpływowych kaznodziejów swoich
czasów. Na kilka tygodni przed śmiercią ktoś zapytał go, jak po dziesiątkach lat
owocnej służby i niezwykłej aktywności radzi sobie w obecnej sytuacji, gdy
większość jego energii pochłania mu przejście z łóżka na wózek inwalidzki i z
powrotem. Odpowiedział słowami z Ewangelii Łukasza 10,20: „Wszakże nie z tego
się radujcie, iż duchy są wam podległe, radujcie się raczej z tego, iż imiona
wasze w niebie są zapisane”. Inaczej mówiąc: Nie łącz swojej radości i swojego
dobrego samopoczucia z „sukcesami” w służbie. Twoja służba może zostać ci
odebrana. Połącz swoją radość z faktem, że Bóg cię zna i kocha. Powiąż ją ze
swoim zbawieniem i ze wzniosłą prawdą, że twoje imię jest zapisane w niebie.
Tego nie będzie można nigdy ci odebrać. Lloyd-Jones dodał: „Jestem w pełni
zadowolony”.
Nie lubił streszczeń ani powieści. Czytał dużo teologii, biografii,
historii i oczywiście bez przerwy studiował Biblię. Nigdy nie czytał książek,
żeby zrobić na kimś wrażenie. Bywało, że siadał w upalne dni przy
plaży ubrany w garnitur, buty, kapelusz i czytał jakąś teologiczną książkę,
podczas, gdy inni opalali się. Jego córka Elizabeth, podczas lekcji na temat
pracy zawodowej rodziców, zapytana czym zajmuje się jej tata, odpowiedziała:
czytaniem.
Lubił grać w ping-ponga ze swoją żoną. Być może więcej o jego życiu dowiemy
się z książki znanego biografa, pastora i współpracownika Jonesa - Iaina H.
Murraya pt.: „The Life of Martyn Lloyd-Jones” lub z książki jego wnuka
Christophera Catherwooda: „Martyn Lloyd-Jones: His Life and Relevance for the
21st Century.” Obydwie na razie tylko w języku angielskim.
Myślę, że przeciętny chrześcijanin powinien przeczytać co najmniej dwie
jego książki, natomiast nieprzeciętny – co najmniej dziesięć.
Źródła:
wikipedia
ksiązki MLJ z wydawnictwa Legatio.pl
desiringgod.org
calvinistic.wordpress.com
mljtrust.org
mlj.org.uk
misterrichardson.com
gracemagazine.org.uk