14 kwietnia - w dniu pewnej ogólnopolskiej debaty, w gronie Przyjaciół debatowaliśmy nad Poezją. Swoją i mniej swoją. Zastanawialiśmy się, czy umie się dzisiaj obronić, czy wychodzi poza płciowość, czy identyfikuje się jako pro-za, czy może być klimatyczna. :)
Jedną z inspiracji naszego spotkania była książka poety i eseisty Tadeusza Dąbrowskiego pt.: „W metaforze” (E.B. – dzięki za polecenie), w której Autor, gdańszczanin, komentuje wybrane wiersze ponad czterdziestu poetów. Oto jeden z nich.
Czesław Miłosz – Miłość
Miłość to znaczy popatrzeć na siebie,
Tak jak się patrzy na obce nam rzeczy,
Bo jesteś tylko jedną z rzeczy wielu.
A kto patrzy, choć sam o tym nie wie,
Ze zmartwień różnych swoje serce leczy,
Ptak mu i drzewo mówią: przyjacielu.
Wtedy i siebie, i rzeczy chce użyć,
Żeby stanęły w wypełnienia łunie.
To nic, że czasem nie wie, czemu służyć:
Nie ten najlepiej służy, kto rozumie.
Nie przepadam za Miłoszem, ale ten wiersz jest wielki. Podobnie jak Tadeusz Dąbrowski – nie umiałem ugryźć początku. „… Nie mogłem zgodzić się z tym wierszem, co więcej: denerwował mnie i śmieszył, bo rozumiałem go na opak – jako opis miłości dwojga kochanków. Popatrzeć na bliską osobę jak na obcego, a w dodatku jak na rzecz – takie podejście wydawało mi się karykaturą miłości, niezamierzenie komicznym obrazem stetryczałego, zgorzkniałego związku, w którym jedno patrzy na drugie z wyrzutem i obrzydzeniem”. – pisze Autor. Z czasem doszliśmy do tego, że chodzi o samego siebie – popatrzeć na siebie samego. Moi goście wychwycili to od razu. Eseista komentuje spojrzenie na siebie jako wysiłek wyjścia z siebie, spojrzenie sobie w oczy, czy utratę siebie z oczu. Kontynuuje: „To przewalczenie własnego ‘ego’, uwalnianie się z jego orbity, byłoby bardzo buddyjskie, gdyby nie słowo ‘służyć’, tak silnie związane z ideałami chrześcijaństwa, z pojmowaniem życia jako służby. Mniejsza jednak o teologiczne wykładnie tego wiersza…” Jednak nie – ‘mniejsza’ – ja bym tą myśl teologiczną rozwinął. Widzę w tym wierszu, może nie zamierzoną przez Miłosza, suwerenność Boga, który wybiera, wywołuje z tłumu, obdarza ponadnaturalnie właśnie TĄ miłością, która jest nieosiągalna dla człowieka, człowiek nie może jej pojąć, ani się jej nauczyć. Podmiot liryczny opowiada z punktu widzenia osoby, która tego doświadczyła; stwierdza fakt: „kto tak patrzy…”, ten to i tamto, jakby zachęcając nie – do patrzenia, czy popatrzenia, czy brania przykładu, lecz do szukania TAKIEJ wszechogarniającej, wszystko zmieniającej Miłości.
Książka Dąbrowskiego to 460 stron dłuższych lub krótszych utworów różnych twórców, okraszona jakby nieporządnymi acz często trafnie uzupełniającymi wiersze grafikami malarza, profesora Henryka Cześnika. Twarda oprawa z obwolutą, papier kredowy, niemały i nietypowy format czynią tę pozycję wyjątkową. Tytuł „W mataforze” sugeruje, że będziemy mieli do czynienia z zabawą ze słowem, albo wyrażeniem, lub myślami, często zaskakująco innymi niż byśmy chcieli, a jednak otwierającymi drzwi do świata, o którym podświadomie lub świadomie marzymy, a który przykryty jest gęstym kurzem. We wstępie pan Tadeusz pisze: „Pokryliśmy ten pierwotny nie-ludzki świat tyloma słowami, tyloma panelami słów, że uznaliśmy z pyszną satysfakcją, iż przestrzeń nie-do-pomyślenia w całości została przekształcona w sens, że zasoby tajemnicy dawno się wyczerpały; zarówno wielcy filozofowie, jak i redaktorzy tabloidów, szczelnie zabudowali tajemnicę słowami, przy pomocy których coraz rzadziej formułuje się pytania, słowami, w których najczęściej odbijamy się my sami. Język przypomina dziś monstrualny gabinet luster, a nasze karykaturalne odbicia bierzemy za rzeczywistość. Tylko metafora poetycka jest w stanie to lustro rozbić. Słowa poety to kamień rzucony w gabinecie luster”.
Książka jest w pewnym sensie świetnym warsztatem wierszotworzenia, bynajmniej nie - wierszoklecenia. W komentarzu do wiersza „Pióro” Norwida czytamy: „Ryba bez wody umiera. Poezja bez tajemnicy również. Poeta wędkarz ma prawo zbliżać się do myśli tylko wówczas, kiedy kierują nim bezinteresowność, ciekawość i podejrzliwość. W przeciwnym razie będzie łowił płastugi”.
W komentarzach Autora znajdziemy mnóstwo mądrych uwag, napisanych bez nadęcia, filozoficzno-lirycznie. Recenzuje utwory czasem chwytając idealnie myśl poetów, czasem krążąc obok, a czasem interpretacja jest całkowicie osobista, zaczepiona gdzieś na jednej literce lub w niepotoczonym znaczeniu danego wyrazu. Rozwija wówczas swój wywód tworząc całkowicie nowe dzieło.
Pan Tadeusz zastanawia się kim jest poeta, dlaczego pisze, czemu przeinacza zamiast mówić wprost. Na podstawie „Poety” Leśmiana stwierdza, że tenże to „niebieski wycieruch”. „Hybryda boskości i przyziemności, rozmarzenia i boksu, wzniosłości i prostoty, uduchowienia i bluźnierstwa”. „Uwielbia przeinaczać, a więc widzieć rzeczy inaczej, niż każe nam nasze przyzwyczajenie, oraz nazywać je tak, aby przepoczwarzały się w inne byty”.
We „Wiośnie” Leśmiana eseista uczepił się jednego wersu: „Ryj mu Lilią zakwita!” Ileż w tym zdaniu światów niepoprawnych i niepoprawnie połączonych, a jednak zuchwale pięknych. Zachęcam do zachwytu nad tym bogactwem na stronach 64 i 65.
Julian Przyboś w utworze „Gmachy” skłania Autora do refleksji, że poeta to wykrzyknik ulicy. „Ktoś, kto żyje obok nas. Ale też ktoś, kto z gwizdkiem metafory w ustach pomaga rozładowywać korki w wielkich arteriach i zapuszczonych uliczkach naszego umysłu”.
„Głupota nie zwalnia od myślenia” – ten wers to cały wiersz Stanisława Jerzego Leca. Ile znaczeń ma słowo ‘zwalnia’? Czy pobudza naszą wyobraźnię? Można by wiele pisać i mówić. Dąbrowski zaczyna: „Nawet człowiek nierozumny – a wszyscy tacy bywamy – zobowiązany jest do myślenia. Kto wie, czy myślenia – w całym trudzie tego aktu – nie widać najwyraźniej właśnie na twarzach ludzi mało żwawych intelektualnie”. Dalej jest jeszcze ciekawiej.
Książka wydana rok temu, ale chyba nienależycie doceniona. Odsyłam więc do niej wierszomarzycieli, filozofów, słowolubów, a nawet pieśniopisarzy, insta- i fejsopisarzy, prozopisarzy oraz wierszokletów.
Ps. Nasze spotkanie poetyckie przypadkiem miało miejsce w dniu debaty prezydenckiej, której fragmenty obejrzałem późnym wieczorem. W nocy śniło mi się, że wszyscy na spotkaniu byliśmy kandydatami na prezydenta i potem wszyscy wygraliśmy wybory. Byliśmy jednym Prezydentem – dodała Grażynka. Zatem – Poezja rządzi!
Żeby stanęły w wypełnienia łunie.
To nic, że czasem nie wie, czemu służyć:
Nie ten najlepiej służy, kto rozumie.
Nie przepadam za Miłoszem, ale ten wiersz jest wielki. Podobnie jak Tadeusz Dąbrowski – nie umiałem ugryźć początku. „… Nie mogłem zgodzić się z tym wierszem, co więcej: denerwował mnie i śmieszył, bo rozumiałem go na opak – jako opis miłości dwojga kochanków. Popatrzeć na bliską osobę jak na obcego, a w dodatku jak na rzecz – takie podejście wydawało mi się karykaturą miłości, niezamierzenie komicznym obrazem stetryczałego, zgorzkniałego związku, w którym jedno patrzy na drugie z wyrzutem i obrzydzeniem”. – pisze Autor. Z czasem doszliśmy do tego, że chodzi o samego siebie – popatrzeć na siebie samego. Moi goście wychwycili to od razu. Eseista komentuje spojrzenie na siebie jako wysiłek wyjścia z siebie, spojrzenie sobie w oczy, czy utratę siebie z oczu. Kontynuuje: „To przewalczenie własnego ‘ego’, uwalnianie się z jego orbity, byłoby bardzo buddyjskie, gdyby nie słowo ‘służyć’, tak silnie związane z ideałami chrześcijaństwa, z pojmowaniem życia jako służby. Mniejsza jednak o teologiczne wykładnie tego wiersza…” Jednak nie – ‘mniejsza’ – ja bym tą myśl teologiczną rozwinął. Widzę w tym wierszu, może nie zamierzoną przez Miłosza, suwerenność Boga, który wybiera, wywołuje z tłumu, obdarza ponadnaturalnie właśnie TĄ miłością, która jest nieosiągalna dla człowieka, człowiek nie może jej pojąć, ani się jej nauczyć. Podmiot liryczny opowiada z punktu widzenia osoby, która tego doświadczyła; stwierdza fakt: „kto tak patrzy…”, ten to i tamto, jakby zachęcając nie – do patrzenia, czy popatrzenia, czy brania przykładu, lecz do szukania TAKIEJ wszechogarniającej, wszystko zmieniającej Miłości.
Książka Dąbrowskiego to 460 stron dłuższych lub krótszych utworów różnych twórców, okraszona jakby nieporządnymi acz często trafnie uzupełniającymi wiersze grafikami malarza, profesora Henryka Cześnika. Twarda oprawa z obwolutą, papier kredowy, niemały i nietypowy format czynią tę pozycję wyjątkową. Tytuł „W mataforze” sugeruje, że będziemy mieli do czynienia z zabawą ze słowem, albo wyrażeniem, lub myślami, często zaskakująco innymi niż byśmy chcieli, a jednak otwierającymi drzwi do świata, o którym podświadomie lub świadomie marzymy, a który przykryty jest gęstym kurzem. We wstępie pan Tadeusz pisze: „Pokryliśmy ten pierwotny nie-ludzki świat tyloma słowami, tyloma panelami słów, że uznaliśmy z pyszną satysfakcją, iż przestrzeń nie-do-pomyślenia w całości została przekształcona w sens, że zasoby tajemnicy dawno się wyczerpały; zarówno wielcy filozofowie, jak i redaktorzy tabloidów, szczelnie zabudowali tajemnicę słowami, przy pomocy których coraz rzadziej formułuje się pytania, słowami, w których najczęściej odbijamy się my sami. Język przypomina dziś monstrualny gabinet luster, a nasze karykaturalne odbicia bierzemy za rzeczywistość. Tylko metafora poetycka jest w stanie to lustro rozbić. Słowa poety to kamień rzucony w gabinecie luster”.
Książka jest w pewnym sensie świetnym warsztatem wierszotworzenia, bynajmniej nie - wierszoklecenia. W komentarzu do wiersza „Pióro” Norwida czytamy: „Ryba bez wody umiera. Poezja bez tajemnicy również. Poeta wędkarz ma prawo zbliżać się do myśli tylko wówczas, kiedy kierują nim bezinteresowność, ciekawość i podejrzliwość. W przeciwnym razie będzie łowił płastugi”.
W komentarzach Autora znajdziemy mnóstwo mądrych uwag, napisanych bez nadęcia, filozoficzno-lirycznie. Recenzuje utwory czasem chwytając idealnie myśl poetów, czasem krążąc obok, a czasem interpretacja jest całkowicie osobista, zaczepiona gdzieś na jednej literce lub w niepotoczonym znaczeniu danego wyrazu. Rozwija wówczas swój wywód tworząc całkowicie nowe dzieło.
Pan Tadeusz zastanawia się kim jest poeta, dlaczego pisze, czemu przeinacza zamiast mówić wprost. Na podstawie „Poety” Leśmiana stwierdza, że tenże to „niebieski wycieruch”. „Hybryda boskości i przyziemności, rozmarzenia i boksu, wzniosłości i prostoty, uduchowienia i bluźnierstwa”. „Uwielbia przeinaczać, a więc widzieć rzeczy inaczej, niż każe nam nasze przyzwyczajenie, oraz nazywać je tak, aby przepoczwarzały się w inne byty”.
We „Wiośnie” Leśmiana eseista uczepił się jednego wersu: „Ryj mu Lilią zakwita!” Ileż w tym zdaniu światów niepoprawnych i niepoprawnie połączonych, a jednak zuchwale pięknych. Zachęcam do zachwytu nad tym bogactwem na stronach 64 i 65.
Julian Przyboś w utworze „Gmachy” skłania Autora do refleksji, że poeta to wykrzyknik ulicy. „Ktoś, kto żyje obok nas. Ale też ktoś, kto z gwizdkiem metafory w ustach pomaga rozładowywać korki w wielkich arteriach i zapuszczonych uliczkach naszego umysłu”.
„Głupota nie zwalnia od myślenia” – ten wers to cały wiersz Stanisława Jerzego Leca. Ile znaczeń ma słowo ‘zwalnia’? Czy pobudza naszą wyobraźnię? Można by wiele pisać i mówić. Dąbrowski zaczyna: „Nawet człowiek nierozumny – a wszyscy tacy bywamy – zobowiązany jest do myślenia. Kto wie, czy myślenia – w całym trudzie tego aktu – nie widać najwyraźniej właśnie na twarzach ludzi mało żwawych intelektualnie”. Dalej jest jeszcze ciekawiej.
Książka wydana rok temu, ale chyba nienależycie doceniona. Odsyłam więc do niej wierszomarzycieli, filozofów, słowolubów, a nawet pieśniopisarzy, insta- i fejsopisarzy, prozopisarzy oraz wierszokletów.
Ps. Nasze spotkanie poetyckie przypadkiem miało miejsce w dniu debaty prezydenckiej, której fragmenty obejrzałem późnym wieczorem. W nocy śniło mi się, że wszyscy na spotkaniu byliśmy kandydatami na prezydenta i potem wszyscy wygraliśmy wybory. Byliśmy jednym Prezydentem – dodała Grażynka. Zatem – Poezja rządzi!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz