poniedziałek, 4 sierpnia 2025

Wiara Boba Marleya


Mówi się o Ruchu Rastafari, że to odłam chrześcijaństwa, a o Marleyu, że niby przyjął chrześcijaństwo pod koniec życia. Aby temat zbadać sięgnąłem po kilka artykułów, filmów, a głównie dwie książki: „Bob Marley : nieopowiedziana historia króla reggae” - Chris Salewicz (tł. Maciej "Magura" Góralski) oraz „No woman, no cry : moje życie z Bobem Marleyem” - Rita Marley, Hettie Jones; których fragmenty obficie cytuję poniżej. W przedmowie do tej drugiej Sławomir Gołaszewski (filozof kultury, poeta, kompozytor, muzyk, dziennikarz i felietonista, znawca reggae), u którego dziesiątki lat temu miałem okazję gościć, pisze: „Łatwo wyobrazić sobie muzykę pop bez Michaela Jacksona i rock'n'roll bez Elvisa Presleya. Blues, jazz i folk mogą istnieć anonimowo. Lecz reggae bez Marleya nie ma racji bytu. Ten styl, gatunek, konwencja i jego nazwisko to synonimy”.

Marley (1945-1981) zaczynał swoją muzyczną karierę w latach 60-tych. Znał już dobrze Pismo Święte, bowiem Jamajka w tamtym czasie zalana była Bibliami. Jego mama i dziadkowie chodzili do protestanckich kościołów. Matka Marleya Cedella wspomina, że przed poczęciem Boba „zaczęła wierzyć” w kościele apostolskim Shiloh, kościele zielonoświątkowym w Kingston, gdzie była chórzystką. Z czasem, gdy Bob spotykał się z grupą Rastafarian na obrzędach Nyahbinghi jego muzyka zaczęła ewoluować z piosenek o miłości do utworów zaangażowanych społecznie, religijnie i ideologicznie.

Jego żona Rita, z którą wzięli ślub w 1966r. także wspomina o swoich chrześcijańskich korzeniach: 
„Obok ojca i Cioci (która śpiewała w kościelnym chórze), zawsze był mi bliski wujek Cleveland, świetny baryton, rozchwytywany przez organizatorów weselnych przyjęć i innych uroczystości. Zawsze byłam więc zorientowana na muzykę, zawsze się nią interesowałam. Ponieważ bardzo wcześnie okazało się, że mam dobry głos, Ciocia uczyła mnie pieśni i reklamowała mnie pośród swoich klientów: — Rita zaśpiewaj tę weselną piosenkę. Uwielbiałam śpiewać w kościołach — jestem zagorzałą chrześcijanką od dzieciństwa. Wiem, że Bóg istnieje; kocham Go i od zawsze czułam Jego bliskość (a do tego pojawił się jeszcze Winston, syn pastora, który odprowadzał mnie po kościele i dawał całusa przy bramie)”.
„Miałam dziesięć lat, kiedy Ciocia powiedziała: — Rita, nie chciałabyś spróbować swoich sił w radiu? Cioteczka kochana, jak ona we mnie wierzyła! Odparłam: — OK, a co mam zaśpiewać? A ona na to: — The Lords Prayer, bo to wspaniała pieśń i ty ją pięknie śpiewasz! Usadziła mnie na moim krzesełku, obok swojej maszyny do szycia i dzień po dniu, kiedy szyła śpiewała Ojcze nasz, a ja powtarzałam: — Ojcze nasz, któryś jest w niebie... przyjdź królestwo Twoje... — i kiedy docierałyśmy do ostatniego wersu, śpiewała: — A teraz weźmy się za ręce i śpiewajmy: Ale nas zbaw odeeee złeeeegooooo...”
Jednak pod wpływem męża ideologia zaczęła brać górę:
„Przechodziłam te wszystkie zmiany, ale nie zwariowałam, jak wszyscy myśleli. Sądziłam, że otwieram się na większą wiedzę, i czułam, że muszę się nią podzielić. Miałam w sobie od początku silny religijny impuls — jako dziecko w kościele wpadałam w trans, skakałam i wykrzykiwałam słowa w nieznanych językach. Na długo zanim poznałam Boba, czytywałam Biblię. Teraz zaczęłam głosić wiarę Rastafari — gdziekolwiek nie poszłam, mówiłam o czarnej dumie i konieczności powstania z kolan”.
„W czasie kiedy poznawaliśmy się bliżej, Bob, zapoznawał mnie z wierzeniami Rastafari, których historia sięga początków dwudziestego wieku i Marcusa Garveya, Jamajczyka, który również pochodził z St. Ann. Garvey, wyjechał do Nowego Jorku, gdzie założył związek Universal Negro Improvement Association, mający za zadanie wzmacniać wiarę w siebie czarnych oraz nawoływać do repatriacji czarnej społeczności do Afryki. Niektórzy Jamajczycy zwracali szczególną uwagę na proroctwo Garveya, które zakładało, że pewien afrykański król uwolni ich z kolonialnej udręki, i wierzyli, że tą osobą jest etiopski przywódca, cesarz Hajle Sellasje Pierwszy. Amharskie imię Sellasje brzmiało Ras Tafari; jego wyznawcy nazywali się Rastafarianami, w skrócie Rasta. Zanim nastały lata sześćdziesiąte, poza Jamajką nikt nie wiedział nic o Rasta. Na wyspie zwykli ludzie postrzegali ich jako „ludzi o czarnym sercu”, którzy żyją w rynsztoku i bez przerwy palą ganję (jamajskie określenie marihuany). Ludzie mawiali, że kradną kurczaki. Nie obcinali nigdy włosów, nie czesali ich i pozwalali, aby rosły w naturalnych „lokach”, zwanych „dreadlokami”. Słowo „dread” używane jest dziś w różnych znaczeniach, ale jego genezy należy szukać w rastafariańskim wyzwaniu rzuconym jamajskim władzom kolonizatorów”.
Także swojej mamie Marley głosił „dobrą nowinę”:
„Będąc w Ameryce, Bob odwiedził swoją matkę. Tym razem zdecydował się udzielić jej pełnych nauk na temat Rastafari. Zanim Bob się urodził, chodziłam do szkółki niedzielnej, gdzie przyjęłam Jezusa - opowiada pani Booker. — Próbowałam żyć zgodnie z zasadami wiary, ale wszystkie te ścisłe nakazy, które tam poznałam, Bob zakwestionował, nazywając je hipokryzją. Nie miały większego sensu. Te wszystkie stroje, które trzeba było zakładać do kościoła... Ci ludzie używali władzy tylko po to, by rządzić innymi. To nie było prawdziwe chrześcijaństwo. Minęło trochę czasu, zanim zdałam sobie z tego sprawę, Bob powiedział mi, że to Jego Wysokość, nie Jezus jest Wszechmocnym Bogiem, ale nie byłam w stanie tego w ogóle zrozumieć. Pytałam się, skąd o tym wie. Myślałam, że on jest tylko człowiekiem, a Bob odpowiadał: tak, on jest tylko człowiekiem. Na co ja mówiłam, że jest wielkim człowiekiem, ale nie uważam, żeby był Bogiem. A wtedy Bob zapytał: wobec tego jak myślisz, kim jest Bóg? Nie miałam na to pytanie odpowiedzi, ponieważ zawsze patrzyłam na Boba jako na białego człowieka. Jak na tym obrazku na ścianie. Wtedy Bob poprosił, żebym go zdjęła i pokazał mi inny obraz, który powinien tam wisieć. Do tego czasu wieszałam te rzeczy jako dekorację, a Bob spojrzał na to, co mam na ścianie, i spytał, czy te obrazki są tu z konkretnego powodu. Odparłam, że powiesiłam je tak po prostu, żeby coś wisiało. Wtedy wyjaśnił mi, co reprezentuje emblemat i orzeł na szczycie i tak dalej, odczytał całą symbolikę. Miałam też zdjęcia prezydenta Kennedy'ego i Martina Luthera Kinga. Bob mówił: zdejmij ten i tamten obrazek, a powieś ten i ten. Zaczął mi to później tłumaczyć: ‘Wiesz, mamusiu, dlaczego trudno ci uwierzyć, że Jego Wysokość jest Bogiem? Ponieważ od czasu, kiedy byłaś małą dziewczynką, ciągle słyszałaś o Jezusie Chrystusie, chodziłaś do kościoła i weszłaś w ten świat. Ale dzisiaj Bóg przybywa pod nowym imieniem, już nie jako Jezus Chrystus. Bóg powiedział, że Jego imię będzie straszliwe pomiędzy poganami, czyli niewierzącymi. Gdybyś nie była moją matką, nawet nie fatygowałbym się żeby z tobą rozmawiać, ale i tak jesteś Rasta od dnia narodzin. Zobaczysz to wraz z upływem czasu’. I wraz z upływem czasu widzę wszystko takie jakim jest, i nikt już więcej nie musi mi nic wyjaśniać”.
Po wielu latach po śmierci męża Rita jest rozczarowana komercjalizacją Rasta:
„Ale wiele rzeczy zmieniło się na Jamajce, a także na świecie od lat siedemdziesiątych. Wtedy bardzo trudno było by sobie wyobrazić zdjęcie Boba na billboardzie albo ludzi w dreadlokach reklamujących coca-colę, Jeśli Bob nie osiągnąłby takiego sukcesu, jeśli nie osiągnąłby go właśnie z ‘koroną’ Rasa na głowie, rzeczy miałaby się inaczej. Obecnie nie trzeba czytać Biblii, aby nosić dready. My codziennie czytaliśmy po jednym rozdziale Biblii i zastanawialiśmy się, dlaczego jesteśmy na tej właśnie drodze. A dziś wystarczy jedna wizyta u fryzjera, posiedzisz trochę na fotelu i wychodzisz, jakbyś hodował dredy od urodzenia! Takie to teraz proste... Jak wiele musiało się zmienić od czasów, kiedy byłam za nie oskarżana, oczerniana, pogardzana, zniewalana, a nawet opluwana”.
Rastafarianie widzieli hipokryzję chrześcijan, nierówności rasowe, niesprawiedliwość, niewolnictwo, wyzysk. W pewnym sensie obrzędy Rasta i muzyka, były tym co miało zjednoczyć, uwolnić i dać siłę, wiarę i nadzieję do duchowej, ale też praktycznej walki o swoje prawa mieszkańców Jamajki oraz potem o prawa i godność człowieka na świecie. Z czasem przesłanie nabrało ogólniejszej formy i stało się bardziej uniwersalne, gdy na koncerty Marleya w Europie w większości przychodzili biali (w drugiej połowie lat 70tych). Poglądy wielu miłośników reggae wtedy i współcześnie wyrażają słowa, które napisał we wstępie do biografii Marleya Maciej "Magura" Góralski (perkusista Kryzysu i Deadlocka): „Chociaż nie skłaniam się do używania słynnego sakramentu ziołowego, stosowanego przez wyznawców Rasta ani nie jestem przeświadczony o immanentnej boskości cesarza, pozostaję oddanym i uniżonym sługą tej muzycznej tradycji i jej filozofii, która nie obiecuje zbawienia i raju po śmierci, ale daje wolność i radość tu i teraz, na tej zielonej Ziemi. Wolność, która znajduje się w sercu jej rytmu, w rytmie jej serca”.
Marley mawiał: „Mam tylko jedną ambicję, rozumiesz? Chcę, żeby to się stało naprawdę. Chcę zobaczyć całą ludzkość żyjącą w jedności, wszystkich razem: czarnych, białych i żółtych. To wszystko”.

Dodatkowo śmierć cesarza Etiopii (który notabene zawsze zaprzeczał swojej boskości) stała się powodem rozmywania się radykalnej ideologii Rasta. Wielu wyznawców było bardzo zawiedzionych.
„Dwudziestego czwartego sierpnia 1975 roku cała Jamajka przeżyła szok: Jego Cesarska Wysokość Haile Selassie I, Król Królów, Zwycięski Lew z Pokolenia Judy zmarł. Istniało podejrzenie, że został zamordowany. To była tragiczna wiadomość, jednak ta śmierć stworzyła niemal metafizyczne wyzwanie dla rastamańskiej teologii: jak to możliwe, że Bóg mógł umrzeć, nawet jeśli był żywym człowiekiem? Ten dzień, 27 sierpnia, był na Jamajce bardzo zimny i smutny — wspomina Judy Mowatt. — Niektórzy natychmiast stracili wiarę. Pozostali trwali w niej, pamiętając słowa z Biblii o przychodzących z daleka wiadomościach, które bezmyślnych przerażą i zgubią. My się nie baliśmy wiedzieliśmy, że to nieprawda, wiedzieliśmy też, że on ma moc znikania”.
W odpowiedzi na te głosy pod koniec roku 1975 Marley nagrał płytę ku pokrzepieniu serc „Rastaman Vibration”, śpiewał wówczas o nowym pozytywnym czasie, nowym znaku i Bożej ochronie.

Symbole i terminologia biblijna to stały element filozofii Rasta i twórczości Marleya. Jednak osoba Chrystusa nie była najważniejsza, mieli do Jezusa dość luźne podejście, był jednym z wielu dobrych ludzi. Korzystali z Jego Słowa, ale nie byli Mu oddani. A więc filozofia i teksty piosenek Boba to w rzeczywistości synkretyzm religijny – wierzenia plemienne, trochę chrześcijaństwa, trochę judaizmu, uniwersalizmu i ideologii New Age.

W 1977r. powstała płyta „Exodus” uznana przez magazyn „Time” za najlepszy muzyczny album XX wieku, a „One Love” została okrzyknięta piosenką tysiąclecia przez BBC. Ten największy przebój Marleya „One Love/People Get Ready” nawiązuje do piosenki Curtisa Mayfielda z 1965 roku, a który to muzyk był wielką inspiracją dla Boba. Martin Luther King Jr. nazwał piosenkę Mayfielda nieoficjalnym hymnem Ruchu Praw Obywatelskich i często używał jej, aby zachęcić ludzi do marszu lub aby ich uspokoić i pocieszyć. Na albumie „Exodus” Jest też piosenka „So Much Things To Say” krytykująca polityków i przywódców religijnych – „Oni ukrzyżowali Jezusa Chrystusa” – śpiewa Marley, ukazując Zbawiciela jako zaledwie męczennika sprawiedliwości obok uznanego za twórcę doktryny Rastafari Marcusa Garveya oraz jamajskiego baptysty Paula Bougl’a.

Przywódcy prawosławni chrzcili chętnych Rastamanów, bo myśleli, że tak przybliżą ich do Chrystusa. Zmarły w 2005 r. arcybiskup Etiopskiego Kościoła Ortodoksyjnego, który też chrzcił Marleya, powiedział, że w latach 70-tych mnóstwo Rastafarian przyjęło chrzest w tym kościele, ale cięgle mieli odmienną ideologię od prawosławnej i chcieli by to kościół przyjął ich ideologię, co oczywiście nie mogło się stać. Kilka miesięcy przed śmiercią, jak już był ciężko chory, Marley zapragnął wziąć chrzest w tym Kościele. Trudno powiedzieć, czy zrobił to za namową Rity, która tamże ochrzciła wszystkie swoje (i nie tylko swoje) dzieci, czy też uczynił to symbolicznie, uznając zwierzchnictwo Kościoła, którego starożytnym autorytetem był zafascynowany, a który wywodził się bezpośrednio z Kościoła koptyjskiego, którego założycielem wg tradycji był Marek Ewangelista. Niewykluczone, że świadomy bliskiej śmierci nawrócił się i uznał Jezusa Chrystusa jako swojego jedynego zbawiciela i dał się ochrzcić na wyznanie swojej wiary. Ale nie znalazłem tego w licznych publikacjach. Poza tym sama konwersja o niczym nie świadczy, nie ma mocy zbawczej.

Podczas chrztu rodzina, przyjaciele, duchowni i Marley wylali morze łez, ale raczej nie z powodu doświadczenia łaski i przebaczenia grzechów, lecz był to naturalny płacz pełen emocji wynikających z podniosłej atmosfery i świadomości jego zbliżającej się śmierci. W 1979r. muzyk już wiedział, że umrze. Wcześniej jednak sprzeciwiał się amputacji palca, która to uratowałby mu życie. Gdy usłyszał diagnozę „wstrząśnięty Bob zwrócił się do swojej matki: Nigdy nikogo nie skrzywdziłem, nie czyniłem zła, dlaczego Bóg miałby zesłać na mnie raka?”. A przywódca rastafariańskich 12 plemion Izraela GadMan powiedział: „To niemożliwe żeby rastaman chorował na raka”.

(Na marginesie można dodać, że Marley z Ritą byli małżeństwem do jego śmierci. Bob „dorobił się” trzynaściorga dzieci z ośmioma kobietami, zdradzał Ritę nieustannie, a gdy ona zaczęła go zdradzać, był niezwykle zazdrosny. Rita w 1996 roku została uznana winną zdefraudowania znacznej części majątku po Bobie.)

Matka Boba powiedziała, że Bob Marley świadczył o boskości Haile Sellassie, gdy umierał pod jej opieką. Jednak Rita powiedziała, że Bob w ostatnich dniach życia odczuwał „tak okropny ból, że wyciągnął rękę i powiedział: Jezu, zabierz mnie”. Znamienne, że nie powiedział: Jah Rastafari zabierz mnie, lub Haile Selassie zabierz mnie. Bóg wie co było w jego sercu w tym czasie. Jest to jedyny symptom, który pozwala spekulować o zbawieniu Marleya.

Nigdzie nie znalazłem informacji, żeby któreś z dzieci Boba nawróciło się. Natomiast jest wielu wykonawców reggae głoszących radykalne, bezkompromisowe przesłanie Ewangelii, bez synkretycznych naleciałości. Między innymi: Christafari, Avion Blackman, Vanessa Mardueno, Kristina Alicia, Solomon Jabby, Autentic ska Sounds, Roge Abergel, Joshua Alo, Yerubilee, Geneman, Imisi, Tommy Cowan, Carlene Davis, Papa San, Sherwin Gardner, Kerron Ennis, Dominic Balli, Jermaine Edwards, Ziggy Soul.

________________________________________________

dodatkowe źródła:

https://www.youtube.com/watch?v=eGddBc00_VY

https://www.youtube.com/watch?v=WXiPllReCBI

https://taylormarshall.com/2018/07/messianic-theology-bob-marley-conversion-ethiopian-orthodoxy.html

https://leben.us/baptism-bob-marley/

https://pl.wikipedia.org/wiki/Ruch_Rastafari

czwartek, 31 lipca 2025

Relacje

W lipcu tego roku ukazała się druga płyta holenderskiego zespołu rocka progresywnego The Foundation – „Relations”. Słychać tu echa Camel, King Crimson, Iona. Album w warstwie lirycznej opowiada o relacjach międzyludzkich, rodzinnych oraz relacji Bóg - człowiek. W początkowy i końcowy utwór (Alpha, Omega) wpleciona została historia stworzenia. Motto płyty (be patient, be gentle, be humble, be loving) odwołuje się do słów apostoła: „Postępujcie z wszelką pokorą i łagodnością. Cierpliwie znoście jedni drugich w miłości. Dokładajcie starań, by zachować jedność Ducha w spójni pokoju”. (Ef 4,2-3) Miłe to słowa i dźwięki. Płyta dorównuje pierwszej – wydanej dwa lata temu, znakomitej - „Mask”.


Załączony utwór, jedyny po francusku. Czasem trudno zrozumieć poezję, a tym bardziej po francusku…, ale być może temat zahacza o trudną relację syna z odchodzącą matką… W każdym razie interesujący jest motyw przeciwsłonecznych okularów niezdejmowanych nawet w ciemności.


poniedziałek, 28 lipca 2025

C.S. Lewis w muzyce Dave'a Bainbridge'a

W lipcu 2025r. ukazał się dwupłytowy album Dave'a Bainbridge'a „On the Edge (of what could be)”.

Współzałożyciel legendarnego celtyckiego zespołu progresywnego/folkowo/rockowego IONA, z którym koncertował na całym świecie i wydał 13 albumów, które zyskały uznanie krytyków. Wszechstronna kariera Dave'a jako artysty solowego, klawiszowca, gitarzysty, gracza na buzuki, kompozytora, improwizatora, producenta, aranżera i miksera dźwięku zaprowadziła go do wielu gatunków muzycznych i współpracy z wieloma artystami, w tym Strawbs, Lifesigns, Troy Donockley, Jack Bruce, Buddy Guy, Nick Beggs, Gloria Gaynor, Moya Brennan, Colin Blunstone, Downes Braide Association, Robert Fripp, Phil Keaggy, Paul Jones, The Norman Beaker Band, Damian Wilson, Nick Fletcher, „Snake” Davis, Adrian Snell, PP Arnold, Mollie Marriott, Dave Kerzner i wieloma innymi.

Piąty solowy album Dave'a Bainbridge'a „On the Edge (of what could be)” jest prawdopodobnie jego najbardziej ambitnym dotychczas albumem. Łącząc wszystkie elementy, które charakteryzowały jego muzykę od czasu współzałożenia zespołu Iona, „On the Edge” oferuje słuchaczom 83 minuty nowej, nastrojowej, duchowej muzyki, która wymyka się gatunkowi (śmiałe stwierdzenie, ale jak inaczej opisać muzykę, która prawdziwie łączy elementy folku, rocka, progresywnego, jazzu i nowoczesnej klasyki z wokalem w języku szkockim i irlandzkim gaelickim, a także angielskim.

„On the Edge” to plejada znakomitych muzyków. Kogóż my tu mamy: światowej sławy mistrza perkusji Simona Phillipsa (Jeff Beck, Gary Moore, Toto, The Who, Mike Oldfield, Protocol, Hiromi i wielu innych), Troya Donockleya (solowego, Nightwish, Iona, Auri, The Enid, Midge Ure, Maddy Prior itp.), Sally Minnear (Lord of the Dance, Pendragon, Celestial Fire itp.), Iaina Hornala (solowego, Jeff Lynne’s ELO, 10CC itp.), Randy’ego McStine’a (Steven Wilson, Porcupine Tree), Ebony Buckle (Solstice), Jon Poole (Cardiacs, Wildheart, Lifesigns), David Fitzgerald (współzałożyciel Iona), Frank van Essen (Iona, Martin Garrix, Within Temptation, Auri, Barbara Dickson itp.), Rachel Walker (znana śpiewaczka szkockiej muzyki gaelickiej) i wielu innych...

Bazując na tematach takich jak cienka zasłona między ziemskim życiem a niebiańskimi, tajemniczymi opowieściami starożytnych celtyckich świętych, cud i chwała świata przyrody, Dave sprytnie przeplata je z współczesnymi problemami, takimi jak zmiany klimatu i głębokie podziały społeczne. Jednak zamiast wskazywać palcami, „On the Edge” ucieleśnia głębokie poczucie sacrum i nadziei. Nadziei na to, co może się wydarzyć w świecie zamętu i niepewności. Być może bardziej niż kiedykolwiek w historii, świat potrzebuje wspólnoty artystycznej, która nas zjednoczy i pokaże nam poprzez wielką sztukę, jak piękne i cenne jest to jaki jest świat i o ile lepsza jest droga jedności, miłości i szacunku.

Dzięki połączeniu obsady wyjątkowo utalentowanych muzyków z charakterystycznymi dla Dave'a, strzelistymi liniami gitary, ekspresyjnymi klawiszami i sugestywnymi kompozycjami, mamy tu przedsmak tego, co mogłoby być, w świecie, który naprawdę stoi na krawędzi.

CD1 1. For Evermore 2. On the Slopes of Sliabh Mis 3. Color of Time 4. That they may be One 5. On the Edge (tego, co mogłoby być) 6. The Whispering of the Landscape 7. Hill of the Angels
CD2 1. Farther Up and Farther In 2. Reilig Òdhrain 3. Beyond the Plains of Earth and Time 4. Fall Away 5. When all will be Bright

To arcydzieło. Starannie wykonane, wspaniałe, z pięknymi, mocnymi wokalami i wokalizami, podnoszące na duchu i niezwykle satysfakcjonujące od początku do końca. Progresywny rock, w tekstach oparty na wierze i chrześcijańskiej duchowości. To album, którego nie mogę się doczekać, by słuchać go raz po raz, ze względu na wszystko, od niuansów po oszałamiające eksplozje. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek był tak podekscytowany albumem. Wszystkie elementy łączą się w symfonię dźwięków, w którą (przynajmniej moje) uszy „wierzą”, jak to mówię, czasami są oszołomione. Częścią arcydzieła jest różnorodność stylów w całym utworze. Świetne połączenie długich i krótkich utworów, każdy mocny, każdy z własną historią i nadrzędnym tematem, który zmusza do myślenia i poszukiwania głębii. Osobiście nie znam albumu tak bogatego w szkocki i irlandzki gaelicki. Wspaniała gra wszystkich członków, którzy dali z siebie wszystko na tym albumie – wokale, bas, instrumenty akustyczne, instrumenty dęte, perkusja i perkusjonalia… a Dave wznosi się na instrumentach smyczkowych i klawiszach przez cały czas. To wyjątkowy – powtórzę – pieczołowicie wykonany – album koncepcyjny. Mam nadzieję, że wielu będzie się nim cieszyć.
                                                  -fragmenty opisów płyty i recenzji z progarchives.


***
Załączony utwór – „Farther Up and Farther In” - Muzyka Dave'a Bainbridge'a i Simona Phillipsa.

Dave pisze: "W rozdziale 16 książki C.S. Lewisa 'Ostatnia Bitwa', zatytułowanym 'Pożegnanie z Krainą Cienia', Lewis opisuje prawdziwą Narnię, czyli niebo, to niezwykle poruszający utwór literacki. To opis wnętrza, miejsca magicznego i cudownego, ale i znajomego, gdzie wszystko, co było znane, jest jedynie cieniem tego, co jest teraz. Miejsca, w którym, gdy dzieci biegną coraz szybciej i im dalej w górę i w głąb, tym wszystko staje się większe i piękniejsze. Albo, jak to ujął Aslan: 'Sen się skończył, oto poranek'! Napisałem ten utwór do niesamowitego, improwizowanego utworu perkusyjnego, który Simon nagrał w jednym podejściu, po krótkiej dyskusji na temat tempa i klimatu, o który mi chodziło!"


Wokalizy śpiewane w języku gealickim, w tłumaczeniu na angielski: God of earth, God of light, God of fire, be with me, be with me. Keep watch at night.
Ten utwór jest wstępem do następnej piosenki - „Reilig Odhrain”, która oparta jest na słowach apostoła: „w jednej chwili, w oka mgnieniu, na dźwięk ostatniej trąby; gdyż trąba zabrzmi i umarli wzbudzeni zostaną jako niezniszczalni, a my zostaniemy przemienieni”. 1Kor15,52

Dave pisze: „Jeśli kiedykolwiek nadszedł czas, abyśmy zwrócili uwagę na to słowo, to jest to właśnie teraz: „...aby wszyscy byli jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, żeby i oni w nas byli jedno i dzięki temu świat uwierzył, że Ty Mnie posłałeś.” J17,21

Osobiście przyłączam się do nadziei Dave’a i wierzę, że muzyka może mieć w tych końcowych losach świata, świata który nie zna Chrystusa, znaczny wpływ na zmianę myślenia może choć kilku dusz.
„Ojcze sprawiedliwy! Świat wprawdzie Ciebie nie poznał, lecz Ja Cię poznałem i ci poznali, że Ty Mnie posłałeś” J17,25




piątek, 18 lipca 2025

Życie jest piękne… bo rozdziela


Znowu obejrzałem film „Życie jest piękne” Benigniego. Jest tam motyw przyjaźni żydowskiego kelnera z niemieckim doktorem. Główny bohater, Guido poznaje w hotelu doktora Lessinga, z którym rywalizują zadając sobie nawzajem zagadki typu: Co to jest: gdy wypowiesz moje imię, znikam? Zaprzyjaźniają się i nawet gdy Guido trafia do obozu koncentracyjnego, doktor nie może powstrzymać swojej pasji, choć są już wyraźnie po przeciwnych stronach. Mimo przyjaźni, podobnej inteligencji, wzajemnego szacunku, ich drogi muszą się rozejść.

Tak jak na początku stworzenia Bóg rozdzielił światło od ciemności (Rodz 1,4), tak na końcu rozdzieli ludzi na dwie grupy (Mat 25,32).

„A jak było za dni Noego, tak będzie z przyjściem Syna Człowieczego. Jak bowiem za tych dni przed potopem jedli i pili, żenili się i za mąż wydawali aż do tego dnia, w którym Noe wszedł do arki; I nie spostrzegli się, aż przyszedł potop i zabrał wszystkich - tak będzie i z przyjściem Syna Człowieczego”. (Mat 24,37-39)

Mimo podobnych pasji, więzów rodzinnych, wspólnych lat spędzonych w biznesie, show biznesie, polityce, w biurze, czy na boisku… nastąpi wyraźne rozdzielenie chrześcijan od innych ludzi:

„Wtedy dwóch będzie w polu, jeden będzie wzięty, a drugi zostawiony. Dwie będą mleć na żarnach, jedna będzie wzięta, a druga zostawiona”. (Mat 24,40-41)

Świat został stworzony przez Chrystusa, a Jego powtórne przyjście zakończy ten porządek rzeczy.
Nie zostało dużo czasu. Może jeszcze kilka osób dotknie to proste przesłanie Ewangelii i zostaną oddzieleni do nowego życia.

„Bo skoro świat przez swoją mądrość nie poznał Boga w jego Bożej mądrości, spodobało się Bogu zbawić wierzących przez głupotę głoszonego poselstwa”. (1Kor 1,21)

Soli Deo Gloria.

środa, 18 czerwca 2025

Question mark

 


Prawie 20 lat temu ukazała się płyta „?” Neal’a Morse’a. Ciągle zachwyca świeżością i bogactwem brzmienia, kompozycji, rzemiosła i przesłania. Co my tu mamy: dęciaki, smyczki, chór; wśród gości: Jordan Rudes, Roine Stolt, Alan Morse, Steve Hackett. Pyszne progresywne mięsko. Na wydanym rok temu podwójnym winylu dochodzą dwa super bonusy. Album koncepcyjny lirycznie oparty na Biblii, a w szczególności na księgach mojżeszowych i Apokalipsie. Podmiot liryczny to prawdopodobnie dziewczyna; samotna, przybita, przestraszona, zrezygnowana, jednak tęskniąca za zmianą. I tak też się dzieje – doświadcza spotkania z Bogiem, nowego narodzenia: „Boję się, że zostanę tam, gdzie jestem, ale Duch bierze moją rękę i delikatnie mnie prowadzi”. Pod koniec albumu nasza bohaterka usłyszy: „Świątynia Jego tronu teraz nie jest zbudowana z kamienia, twoje własne serce jest teraz Jego domem”. Skąd tytuł płyty? Myślę, że Neal zachęca do zadawania pytań o sens życia. Dlaczego i w jakim celu się urodziłem? Co się stanie ze mną po śmierci? Ale też – czy istnieje i jaki jest Bóg i o co Mu chodzi?

Dla mnie 10/10

A – Question Mark Pt 1
The Temple Of The Living God
Another World
The Outsider
Sweet Election
In The Fire
B – Question Mark Pt 2
Solid As The Sun
The Glory Of The Lord
Outside Looking In
12
C – Question Mark Pt 3
Entrance
Inside His Presence
The Temple Of The Living God
D – Question Mark Bonus Tracks
In The Fire / Solid As The Sun (Live from Morsefest 2015)
The Way (Unused Demo from Question Mark Sessions)



czwartek, 29 maja 2025

Liczy się nowe stworzenie

I rzeczywiście w tym naszym życiu na ziemi liczy się tylko nowe stworzenie (Gal 6,15). Paweł dodaje: „Pokój i miłosierdzie tym wszystkim, którzy uchwycą się tej zasady (normy, kanonu)”. A zasada jest bardzo prosta: Wysłuchanie Ewangelii, uwierzenie i życie duchowe w Chrystusie. I absolutnie nic więcej oraz absolutnie nic mniej w kwestii uzyskania zbawienia.

Zazwyczaj i przeważnie bywa tak, że człowiek do śmierci żyje, myśląc, że jest z nim wszystko dobrze. W pewnym momencie niektórzy ludzie uświadamiają sobie (być może dzięki czyjejś modlitwie, lub przez cierpienie, lub przez zasłyszane/przeczytane Słowo – Gal 3,2), że wewnątrz są całkowicie zepsuci i żaden człowiek, ani żaden obrządek, rytuał, uczynek, ani żaden przypadek, ani tym bardziej oni sami nie są w stanie sobie pomóc. Prawdziwe chrześcijaństwo zaczyna się od zauważenia własnej beznadziei. Luter tak o tym pisze: „Istotą i zasadniczym zadaniem Prawa jest to, aby ludzi nie tyle poprawić, ale uczynić ich jeszcze gorszymi, to znaczy wskazać im na ich grzech tak, aby dzięki znajomości tego grzechu mogli doznać upokorzenia, przerażenia, powalenia i złamania. A dzięki tym właśnie rzeczom zmuszeni będą do szukania łaski i przyjścia do tego tak bardzo błogosławionego potomka tzn. Chrystusa”. Dzięki Bogu za Jezusa Chrystusa, który jest w stanie dać zupełnie nowe życie (Rz 6,4). On jedynie!

Jednak większość ludzi uważających się za wierzących, stara się naśladować Chrystusa, a On nigdy nie zamieszkał w ich sercach, ich ciało nie stało się realną świątynią Ducha Świętego. Podziwiają i wyznają chrześcijański system wartości, gorliwie przestrzegają swoich ojczystych tradycji (Gal 1,14). Cenią sobie Chrystusowe cechy: skromność, czułość, cierpliwość, litość. Ich życie przyobleczone jest w dobre uczynki, wykonywanie przykazań, dzięki którym mają nadzieję być w niebie. Tymczasem jest to antychrześcijański styl życia. I tą prawdę udowadnia Paweł w Liście do Galacjan; w liście, który „ma moc dynamitu”, jak określa go Tim Keller. Pierwsze dwa rozdziały to obrona autorytetu Słowa Bożego, następne dwa to odpowiedź na pytanie: czym jest pewność zbawienia?

Być może taki dobrze myślący o sobie człowiek (lub też zbyt poniżający się) jest moralnie zmieniony, ulepszony, skromniejszy, bardziej poczciwy, ale jego życie nie związało się z Chrystusem; być może z sakramentami i praktykami religijnymi, ale nie z samym Bogiem. To nie jest wolność w Chrystusie. Człowiek, który próbuje zaciekawić i przyciągnąć uwagę Boga swoją dobrocią jest w wielkim błędzie. „Jeśli usprawiedliwienie osiąga się dzięki przestrzeganiu Prawa, to Chrystus umarł nadaremnie” (Gal 2,21) oraz: „Dzięki uczynkom nakazanym przez Prawo nie zostanie usprawiedliwiona żadna istota” (Gal 2,16). Otumanionych wierzących Paweł pyta: „czy Ducha otrzymaliście na skutek wypełnienia Prawa za pomocą uczynków, czy dzięki słuchaniu z wiarą?” (Gal 3,2).

Liczy się nowe stworzenie – narodzenie z Ducha Świętego. Tak narodzili się Galacjanie. Człowiek, który prawdziwie uwierzy – od razu jest odziany w odpuszczenie grzechów i w darze otrzymuje życie wieczne.

Ludzie narodzeni z Ducha Św. posiadają nową naturę, choć czasem błądzą, czasem kuleją, czasem upadają, czasem bywają omamieni i wpadną w zachwyt nad inną ewangelią; lecz dzięki Bogu towarzyszy im Łaska. Dzięki Słowu i Kościołowi uchwycą się właściwego azymutu, podniosą się, zmienią myślenie. Chyba że umrą duchowo na własne życzenie. 
Gal 6,1: „Poprawiajcie takiego” (katartizete) – słowo to dotyczy właśnie takich ludzi, takich, którzy już są nowym stworzeniem. To samo słowo określa naprawianie sieci, które uległy uszkodzeniu (Mk 1,19) i są przez chwilę zepsute - nieużyteczne. W kwestii uzyskania zbawienia nie ma żadnego sensu poprawiać człowieka nieodrodzonego, niewierzącego – taki potrzebuje nowego narodzenia, potrzebuje, aby wszystko stało się nowe (2Kor 5,17), potrzebuje stać się siecią, a nie sznurkiem i wówczas jak coś się uszkodzi – można naprawiać w duchu łagodności; oddzielnego sznurka nie ma co naprawiać, bo i tak nie spełni roli sieci. Oczywiście cieszymy się, gdy alkoholik przestaje pić, a złodziej kraść, ale tacy potrzebują usłyszeć: „musicie narodzić się na nowo” (J 3,7).

sobota, 10 maja 2025

Audiofilia jest jak chrześcijaństwo

Twierdzenie może nieco nieidealne, ale czytając artykuł Paula Wilsona „Dlaczego trudno jest wyjaśnić hobby audiofilskie osobom niebędącym audiofilami” trudno nie odnieść wrażenia dużego podobieństwa audiofilów jako wierzących i nie-audiofilów (NA) jako niewierzących. Bo o co tak naprawdę chodzi audiofilom (nie mylić z audiofilią-nerwozą skupioną na szkodliwych skrajnościach oraz z melomanią bogatą w zaledwie poglądy audiofilskie)? W prawdziwej audiofilii chodzi o to, żeby z jak największą wiernością odwzorować i usłyszeć dokładnie to, co miał na myśli i stworzył Artysta. Bez podbić powodujących głupi uśmiech, bez zniekształceń, bez fałszywych nutek, bez spłaszczonego dźwięku. A to nie takie proste i tu nie ma drogi na skróty ani naokoło. Przykładowo odtwarzanie i słuchanie muzyki na telefonie podobne jest do szukania sensu życia i duchowości w buddyzmie albo u Świadków Jehowy. Jakaś muzyka niby gra, a nawet satysfakcjonuje słuchacza NA, ale nie tego chciał Autor. Nie wspominając już o tych, którzy muzyki nie słuchają w ogóle.
Trzeba też dodać, że audiofilia jak i chrześcijaństwo to ciągłe uczniostwo i nieustanne dążenie do czystości (dźwięku/życia).

Pamiętając o niedoskonałości tego porównania, wiemy, że bycie lub niebycie audiofilem nie ma żadnego znaczenia w skali wieczności. Natomiast Słowo Boże jest Bożą myślą, błogosławionym, czystym źródłem i ratunkiem, duchowym Hi-Endem, tam znajdziemy główne zamierzenie Autora, że każdy „kto uwierzy i zostanie ochrzczony, będzie zbawiony” (Mk16,16).


https://futureaudiophile.com/why-it-can-be-difficult-to-explain-the-audiophile-hobby-to-non-audiophiles/


*** *** *** *** *** *** *** 
Artykuł Paula Wilsona przetłumaczony przez AI:

W swoim najniższym wspólnym mianowniku, angażowanie się w praktykę sztuk audio, co my, praktycy, nazywamy hobby audiofilskim, jest dość proste do zrozumienia. Audiofile pragną, wymagają i zawsze poszukują wciągających, dynamicznych i magicznych wrażeń muzycznych. Szanowany (i nie zawsze super drogi) system audio jest zarówno maszyną czasu, jak i metodą dostarczania dźwiękowych gęsiej skórki. Inwestujemy to, co większość ludzi uznałaby za bardzo dużą sumę pieniędzy, a nawet więcej czasu i pasji, w pogoń za ekscytacją doświadczania muzyki w jej najbardziej realistycznej, studyjnej lub na żywo formie. W rzeczywistości nasze hobby definiuje jego nazwa – „audio” jest oczywiste, a „phile” oznacza „miłośnik”. Wszyscy jesteśmy miłośnikami, cóż, wszystkiego, co audio. To napędza nas w naszej podróży audio.

My, audiofile, możemy dyskutować i współczuć sobie nawzajem na tematy audio, jak głosi przysłowie, i nie uważać niczego za niezwykłe. Posłuchaj dyskusji na korytarzach dowolnego renomowanego pokazu audio, a usłyszysz zupełnie obcych ludzi wymieniających się wskazówkami, opiniami i poradami na temat poprawy wydajności oraz względnych kosztów i wartości w odniesieniu do dostępnego sprzętu audio. Znacznie trudniej jest wyjaśnić komuś, komukolwiek, kto NIE jest audiofilem, o co całe to zamieszanie w naszym hobby. Większość ludzi reaguje emocjonalnie na muzykę. Młodsi słuchacze, którzy dorastali z nieograniczonym strumieniowaniem, mogą kochać muzykę nawet bardziej niż starsi, pierwotni audiofile. Muzyka stanowi ważną część filmów, telewizji, gier i nie tylko. Muzyka odtwarzana w większości restauracji lub punktów handlowych jest często starannie wyselekcjonowana. Ta muzyka działa w celu stworzenia pozytywnej interakcji (czyli wydatków), ponieważ wszyscy generalnie w jakiś sposób reagują na muzykę – często pozytywnie. Więc biorąc pod uwagę te warunki, dlaczego więcej osób nie inwestuje w wydajne systemy audio? Dlaczego nie są audiofilami? Tu sprawy się komplikują.

Czego nie-audiofile nie rozumieją w naszym hobby?

Ponieważ nasze wybrane hobby jest w części badaniem nauki i akustyki, wielu nie-audiofilów (w skrócie NA dla przyszłych odniesień) ledwo widzi sens. Podczas gdy możemy badać i dyskutować wśród naszego rodzaju, dlaczego rozmieszczenie głośników ma znaczenie, lub dlaczego fale stojące są tak destrukcyjnie szkodliwe, lub na temat wielu technicznych aspektów dźwięku, nasi bracia NA zasadniczo nie przejmują się tym mniej. Są w pełni zadowoleni ze słuchania piosenki na urządzeniu przenośnym lub jakimś urządzeniu, gdzie wykrzykuje się imię i nakazuje mu się „grać rock and rolla!” Samo w sobie jest to całkowicie akceptowalne – każdy ma swoje zdanie. Jednak dlaczego niezłomnie myślimy i działamy tak odmiennie, pozostaje nieodkrytą tajemnicą.
Podejrzewam, że wielu audiofilów nie zgodzi się z innymi członkami rodziny co do umiejscowienia i pozycjonowania domowego systemu audio. Większość NA ustawia stereo głównie ze względu na estetykę, a nie dźwięk. Wiele NA uważa, że ​​komponenty są idealnie umieszczone w szafce za zamkniętymi drzwiami. Głośniki są najlepsze, gdy są małe i mogą być schludnie ukryte za rośliną na półce z książkami lub meblościance. Próba wyjaśnienia sceny dźwiękowej i obrazowania jako powodu, dla którego głośniki o wysokości pięciu stóp muszą znajdować się sześć stóp w pomieszczeniu, jest argumentem niemal skazanym na porażkę.
Chęć włączenia systemu audio, a nawet dwukanałowego/kina domowego do gabinetu lub dużego pokoju, jest bardzo często wyjątkowo trudna do uzasadnienia. Wyrwany z kontekstu pomysł zainwestowania dziesiątek (jeśli nie setek) tysięcy dolarów w sprzęt audio i/lub AV może zostać źle przyjęty. Koncepcja przekształcenia gabinetu lub dużego pokoju w rodzinne centrum rozrywki może pomóc złagodzić szok związany z kosztami przedsięwzięcia, ale często mogą pojawić się wyzwania i sprzeciwy ze strony znaczących innych. Czy soundbar nie wydaje dźwięku dla telewizora, tak jak bardziej wyrafinowany sprzęt audio? Tak, wydaje, ale to nie to samo, co niestety jest w dużej mierze niezrozumiane.
Jeśli jednak, podobnie jak ja, masz miejsce na wydzielone pomieszczenie odsłuchowe, próba przekonania NA w domu, aby dostosować pomieszczenie do wydzielonego dwukanałowego systemu audio, może być wszechobecnie trudna. Jeśli, fizycznie lub estetycznie, gabinet lub duży pokój nie są dostępne dla dwukanałowego systemu, być może można by zamiast tego wykorzystać rzadko używaną lub nieużywaną sypialnię, a nawet dodatkowy pokój. Teraz jesteś zmuszony do wyjaśniania takich rzeczy, jak stojaki na sprzęt audio, pięciostopowe głośniki i calowo grube kable biegnące wzdłuż podłogi. Och, i nie zapominajmy o akustycznych obróbkach ścian, ponieważ pomieszczenia audio powszechnie muszą być poddane obróbce w celu wyeliminowania nieprzyjemnych dźwięków. Znaczący inni naprawdę je uwielbiają. Chęć stworzenia takich przestrzeni w domu przeznaczonych tylko do jednego celu jest często zupełnie błędnie interpretowana. Miałem wielu gości w moim pokoju audio, którzy pytali mnie zdezorientowanym tonem, dlaczego nie mam dużego 85-calowego telewizora na ścianie. Kiedy odpowiadam, że próbuję złagodzić refleksje, staje się od razu oczywiste, że nikt nie rozumie, o czym do cholery mówię. Przedstawienie przekonującego argumentu na temat wielu korzyści z dedykowanego dwukanałowego pokoju audio staje się nagle trudne.
Koszt z pewnością plasuje się tam na szczycie listy najbardziej niezrozumianych aspektów audio do wyjaśnienia niemal każdemu NA. Nie trzeba dodawać, że istnieją różne stopnie bogactwa i dochodów. Niektórzy z nas mają znacznie mniej, inni znacznie większą możliwość, aby pozwolić sobie na luksusowe przedmioty – w tym wysokiej jakości systemy audio. Jednak wszyscy mamy pewne ograniczenia co do tego, ile możemy wydać na system audio – czy to narzucone przez finanse, czy narzucone samemu sobie. Wykorzystanie kosztów również ma tutaj znaczenie. 
Czy system stereo za 50 000 dolarów jest naprawdę najlepszym sposobem na alokację tak dużej kwoty funduszy? Czy nie można by tych pieniędzy wydać gdzie indziej? Może dom potrzebuje nowego tarasu lub kuchnia poważnie potrzebuje modernizacji. Z czego rodzina jako całość będzie korzystać najczęściej, z kuchni czy z systemu stereo? Nawet jeśli koszt nie jest problemem, czy cena jest tego warta, w przeciwieństwie do innego sposobu wydania pieniędzy?
Dla wielu NA udział w pokazie audio może być źródłem rozrywki. Bądźmy szczerzy, są targi i konwencje dotyczące niemal wszystkiego. Dlaczego miałoby być inaczej w przypadku audio o wysokiej wydajności? Powiedz jednak rodzinie, że zamierzasz wziąć jeden lub dwa dni wolnego w pracy, kupić drogi bilet lotniczy i pokój hotelowy, oprócz innych wydatków na podróż, wszystko po to, aby obejrzeć systemy stereo, a ich reakcją może być zdziwienie, jeśli nie wręcz pogarda. Nawet jeśli partner NA zostanie zaproszony na pokaz, jak bardzo będzie realistycznie zainteresowany? Jednak dla audiofila takie pokazy to zazwyczaj trzy dni absolutnej zabawy.
Wielu NA nie może pojąć, dlaczego kupujemy wiele wersji prac tego samego artysty. Wybierz wydawnictwo artysty, a założę się o dolary do dziesięciu, że dostępnych jest wiele wersji w wielu formatach. Mam pięć różnych nagrań Thick As A Brick Jethro Tull, zarówno w wersji cyfrowej , jak i LP. Po co mi pięć kopii prac tego artysty? To proste, bo mogę je mieć. Audiofile rozumieją to doskonale, podczas gdy NA najprawdopodobniej nie.
Być może źródłem równie wielkiego zdziwienia jak każde inne jest to, że nigdy nie jesteśmy zadowoleni i zawsze chcemy ulepszać nasze systemy audio. Och, chłopcze, jestem tego winny. Każdy mój znajomy audiofil dokucza mi, ponieważ nieustannie ogłaszam, że mój system jest skończony. Skończony. Nie muszę już nic więcej zmieniać. I niemal w następnym oddechu opisuję nowe, cokolwiek uznam za interesujące. Jeśli moi znajomi audiofile i współcześni znajdują w tym coś zabawnego, wyobraź sobie reakcję osób niebędących hobbystami?

Co mogą zrobić audiofile, aby lepiej wyjaśnić i uzasadnić swoje hobby?

Zaproś członków rodziny NA na mało stresującą, super-zabawną i istotną sesję słuchania. Większość audiofilów zgodzi się, że nasze hobby jest przede wszystkim lepsze, gdy można się nim cieszyć w grupie, a nie indywidualnie. Wielu audiofilów słucha jednak w samotności, co jeszcze bardziej oddala hobby od innych członków rodziny.
Zaproś sąsiadów, zwłaszcza jeśli mają nastoletnie dzieci, na kolację, a następnie na sesję słuchania. Można to nawet rozszerzyć na współpracowników. Zostanie ambasadorem hobby nigdy nie jest złą rzeczą. I chociaż to prawda, że ​​zrobienie tego może nie sprawić, że ktoś będzie chciał wybiec i kupić wysokiej klasy system, to pokazuje NA, co jest możliwe. Pomoc w wyjaśnieniu naszego szaleństwa to coś, do czego zawsze powinniśmy dążyć.
Wyjaśnij NA, co mogą słyszeć i dlaczego to słyszą, jest częścią twojej roli jako lidera/gospodarza sesji odsłuchowej. Wielu gości NA pytało mnie, dlaczego muzyka jest daleko po prawej i/lub lewej stronie. Koncepcja obrazowania nie jest w żaden sposób zrozumiana. Może bardzo proste wyjaśnienie mogłoby pomóc. Albo, co może być jeszcze lepsze, przesuń jeden głośnik o kilka cali i odtwórz ponownie tę samą piosenkę. Następnie przywróć głośnik do pierwotnej pozycji. Prawie każdy NA sam usłyszy, dlaczego rozmieszczenie głośników ma znaczenie. Oczywiście, można również poruszyć jedną kwestię – jeśli wersja z niezwykłym obrazowaniem brzmi o wiele lepiej niż wersja z nieprawidłową lokalizacją, czy teraz łatwo zrozumieć, dlaczego położenie głośników ma znaczenie? Czy słuchanie czegoś z ulepszonym brzmieniem ma teraz więcej sensu?
Pomóż NA stać się lepszymi, bardziej świadomymi słuchaczami. Podejrzewam, że prawie wszyscy audiofile wiedzą, że słuchanie jest doświadczeniem nabytym. Trenujemy samych siebie, aby stać się lepszymi słuchaczami. To wyjaśnia, dlaczego niektóre utwory znamy bardzo dobrze. Używamy tych utworów jako środka do oceny spójności dźwięku. Słuchamy małych dźwięków, które pojawiają się i znikają bardzo szybko, lepiej znanych jako transjenty. Może zatrzymamy piosenkę i zapytamy naszych słuchaczy NA, czy w ogóle rozpoznali transjent, który właśnie usłyszeli. Może to był trójkąt, dzwonek, może zestaw kastanietów, jakiś instrument perkusyjny, który krótko słyszeliśmy, a potem znikał. Wskazanie tych szczegółów może pomóc wyjaśnić nasze oddanie czemuś, co nieświadomi zasadniczo uważają za mało wartościowe.
Odtwarzaj dynamicznie potężną muzykę, gdy NA jest w pokoju audio. Może utwór symfoniczny na cały regulator. Albo piosenkę rock and rollową o wysokiej decybelowości. Coś z energiczną muzyką. Pokaż NA, jak działa headroom i jak słuchanie tej samej piosenki na telefonie komórkowym nigdy nie da takich samych wrażeń. Nigdy nie zdarzyło mi się, aby gość w moim pokoju audio, który nie był zaznajomiony z dźwiękiem o wysokiej wydajności, nie miał uczucia „och wow” po odtworzeniu dynamicznie potężnej piosenki. Ani jednego. Nigdy…
Wskaż takie pojęcia jak klarowność i dokładność. Wyjaśnij różnicę brzmienia między bębnem basowym a gitarą basową i jak można je słyszeć oddzielnie. Czy instrumenty takie jak saksofon altowy brzmią tak, jakby miały ostrą jak brzytwa krawędź, gdy gra się wysoką nutę? Czy śpiewacy brzmią tak, jakby byli w pokoju i śpiewali na żywo? Ważne jest, aby NA rozumieli, co przyciąga nas do hobby. Może nie zostaną nawróceni, ale jeśli będą mieli lepszy wgląd, zrozumienie naszej pasji będzie bardziej prawdopodobne.
Zapytaj NA, jakie są ich ulubione piosenki, a następnie je odtwórz, nawet jeśli są to nieskazitelne nagrania audiofilskie, ponieważ otrzymasz swoją uczciwą porcję tych utworów podczas sesji odsłuchowej. Większość z nas ma streaming i może łatwo uzyskać dostęp do niemal każdej muzyki, jaką można sobie wyobrazić. Nie jestem wielkim fanem muzyki przesyłanej strumieniowo, ponieważ uważam ją za gorszą od fizycznej płyty CD skopiowanej na mój serwer, ale nie mogę zaprzeczyć, że naprawdę zaimponowałem wielu NA, ponieważ odtworzyłem coś, co jest im znane. Nie raz powiedziano mi, jak niesamowicie brzmiała ich ulubiona piosenka i jak nigdy nie zdawali sobie sprawy, co tracili.
Uczyń NA w domu częścią przyszłych decyzji audio . Prawdopodobnie trudno będzie zaangażować członków rodziny NA w zbyt wiele kwestii technicznych, ale poproszenie o opinię opartą na serii łatwo zrozumiałych faktów może przynieść pozytywną i konstruktywną dyskusję. Uczynienie każdego częścią decyzji o tym, czy uaktualnić komponent, czy nie, może być najlepszą drogą do tego.

Ostatnie przemyślenia na temat wyjaśniania hobby audiofilskiego osobom niebędącym audiofilami…

Przyznajmy, my audiofile żyjemy na naszej własnej dźwiękowej wyspie. Nasza mała wyspa jest poświęcona hobby, które traktujemy jako styl życia, a także jako coś, co można zrobić z niewykorzystanym wolnym czasem. Czytamy książki, aby lepiej poznać hobby i naukę stojącą za tym, jak ono działa. Czytamy recenzje sprzętu, rozmawiamy ze znajomymi i demonstrujemy szereg dostępnych komponentów, wszystko po to, aby dokonać mądrego wyboru, jaki sprzęt najlepiej odpowiada naszym potrzebom. Kiedy jesteśmy w grupie podobnie myślących entuzjastów, omawiamy ogólne aspekty hobby. Nie omawiamy zasadności, a nawet konieczności posiadania takiego systemu, niezależnie od kosztów. Ponieważ wszyscy zgadzamy się co do jednej rzeczy: wysokiej jakości dźwięk to wybrana, preferowana pasja, w której chętnie uczestniczymy.

Poza powszechną zgodą, że koszt sprzętu audio jest zbyt wysoki, to, ile wydajemy na system, nie ma większego znaczenia. Wypisałem kilka pokaźnych czeków w moim życiu audio i kiedy tylko pojawiło się coś nowego, to, co wydałem na zdobycie mojej nowej nagrody, zostało zauważalnie i szybko zapomniane. Koszt jest względny. I czy wydajemy mało, czy dużo, ponieważ ewidentnie nie chodzi o konkretną kwotę, ale o przyjemność. Kiedy uzasadnimy wydatek i wystawimy czek, koszt dość szybko zostanie zapomniany. Nasze hobby najlepiej rodzi się z dochodu rozporządzalnego. Chcemy umieścić nasze systemy w domu w taki sposób, aby można było się nimi w pełni cieszyć. A jeśli inni członkowie rodziny wezmą udział, wspaniale! Im więcej, tym weselej!

Powiedziałem żonom wielu przyjaciół audiofilów, że system audio jest o wiele bezpieczniejszym hobby niż na przykład samochód sportowy. Po pierwsze, dzięki systemowi audio będzie wiedziała, gdzie jest jej druga połówka. Po drugie, jest o wiele mniejsze ryzyko obrażeń, ponieważ w systemie audio nie ma pokusy wciśnięcia pedału gazu. Jako właściciel wyjątkowo szybkiego włoskiego samochodu sportowego mogę to potwierdzić z pierwszej ręki. Jednak ostatecznie opinia większości NA dotycząca systemu audio i miejsca w domu, w którym będzie się znajdował, jest i będzie w najlepszym razie sprzeczna.

Szkoda, że ​​świat nie-audiofilów nie widzi naszych systemów i nie rozumie naszej pasji w tym samym pozytywnym świetle słuchowym. Szkoda, że ​​nasza podróż audio jest taka, którą zawsze będziemy mieli trudności z wyjaśnieniem. Znosimy i znosimy zamieszanie, dlaczego jesteśmy tak oddani hobby tak dalekiemu od głównego nurtu. Dlaczego jesteśmy skłonni wydawać ogromne sumy pieniędzy na system (niezależnie od faktycznej kwoty), dlaczego jesteśmy nadmiernie skupieni na technicznych aspektach sprzętu i akustyki, dlaczego dokładamy wszelkich starań, aby ustawić głośniki w pomieszczeniu i dlaczego słuchamy muzyki zarówno analitycznie, jak i dla osobistej przyjemności, może być zawsze źle zrozumiane przez nieświadomych. Być może pewnego dnia to się zmieni. Być może pewnego dnia nie będziemy musieli się tłumaczyć. Miejmy nadzieję, że pewnego dnia nasze wybrane hobby stanie się bardziej popularne. Pewnego dnia wkrótce. Można mieć nadzieję…

sobota, 19 kwietnia 2025

Skarb wielkanocny

Wielkanoc – to najważniejsze chrześcijańskie święto. Chrześcijaństwo zaprasza, a nawet wzywa wszędzie i wszystkich ludzi do pojednania z Bogiem. Ponieważ:

W Jezusie Chrystusie są ukryte wszystkie skarby mądrości i poznania. (wg Listu do Kolosan 2,3)

1. W - wewnątrz, (en). Przyimek nadający kierunek i zależność przestrzenną.

2. Ukryte - zakryte, tajne, schowane (apokryfoi). Coś, co nie jest widoczne choć jest powszechne. Specjalnie schowane w jakimś celu, ponieważ jest nietypowe, szczególne, wyjątkowe. Warte wysiłku szukania. Zgromadzone w jednym, jedynym źródle, do którego dostęp mają tylko Ci którzy znaleźli, lub Źródło ich znalazło.

3. Wszystkie - pod każdym względem, razem, całkowicie (pantes). Nie jest to ani zdecydowana większość, ani większa część, ani też prawie wszystko. Chodzi o wszystko bez wyjątku. Nie ma szans i miejsca na coś innego.

4. Skarby – skarbiec, składnica, kompletny zbiór wiadomości (thesauroi). Wszelkie wiadomości, niepodważalne fakty, cenne informacje, wartościowe dzieła, wszystko zebrane w jednym miejscu, nic nie zostało poza tym miejscem. Skończony zestaw. Nie istnieje nic, co ma większą wartość.

5. Mądrość (sofias) – To umiejętność zastosowania wiedzy. Osoba mądra zadaje pytania, które pokazują, że rozumie szerszy kontekst problemu. Skupia się na długoterminowych skutkach swoich decyzji i działaniach. Może przyjąć bardziej ostrożne podejście do rozwiązywania problemów, uwzględniając różne perspektywy i ryzyka. Początkiem mądrości jest bojaźń Boża.

6. Poznanie – wiedza, nauka, (gnoseos). Można poszukiwać, zdobywać i posiadać wiedzę. Ale też można znać kogoś bliżej, żyć w przyjaźni, być w bliskich stosunkach, być w głębokiej zażyłości z kimś. Nie ma szans na pomylenie z kimś innym. Oczywistość i Prawda.

7. Jezus Chrystus – Słowo Boże. Jest początkiem i końcem wszystkiego. Wszystko powstało przez Niego, dla Niego i istnieje w Nim.

Ludzkość poszukuje skarbów. Materialnych, artystycznych, duchowych. Niektóre dzieci w te Święta poszukują jajek niespodzianek. Każdy człowiek szuka czegoś, co w jakiś sposób można nazwać skarbem. Jak znajdzie ten, o który mu chodzi, to się cieszy. Jeżeli chodzi o wieczność wszyscy rodzimy się Poszukiwaczami. Ktoś, kto znalazł nie szuka więcej – jest Znalazcą. Ciągle Poszukiwaczem jest ten, który nie uwierzył Bożemu Słowu. Może znalazł namiastki skarbu, podróbki, falsyfikaty, które być może cieszą tymczasowo, być może łudząco są podobne do tego prawdziwego, lecz w żadnym wypadku nie dysponują one kluczem do życia wiecznego. Znalazcą można nazwać tylko kogoś, kto stał się częścią Eklezji Pana Jezusa Chrystusa – rzeczywistego skarbu danego ludzkości, Kościoła opartego wyłącznie na Świętych Pismach Starego i Nowego Testamentu.

„Kto szuka, znajduje”. Mat 7,8

wtorek, 15 kwietnia 2025

Poezja rządzi!


14 kwietnia - w dniu pewnej ogólnopolskiej debaty, w gronie Przyjaciół debatowaliśmy nad Poezją. Swoją i mniej swoją. Zastanawialiśmy się, czy umie się dzisiaj obronić, czy wychodzi poza płciowość, czy identyfikuje się jako pro-za, czy może być klimatyczna,czy Poezję się rodzi i czym się ją uśmierca. :)

Jedną z inspiracji naszego spotkania była książka poety i eseisty Tadeusza Dąbrowskiego pt.: „W metaforze” (E.B. – dzięki za polecenie), w której Autor, gdańszczanin, komentuje wybrane wiersze ponad czterdziestu poetów. Oto jeden z nich.

Czesław Miłosz – Miłość

Miłość to znaczy popatrzeć na siebie,
Tak jak się patrzy na obce nam rzeczy,
Bo jesteś tylko jedną z rzeczy wielu.
A kto patrzy, choć sam o tym nie wie,
Ze zmartwień różnych swoje serce leczy,
Ptak mu i drzewo mówią: przyjacielu.

Wtedy i siebie, i rzeczy chce użyć,
Żeby stanęły w wypełnienia łunie.
To nic, że czasem nie wie, czemu służyć:
Nie ten najlepiej służy, kto rozumie.

Nie przepadam za Miłoszem, ale ten wiersz jest wielki. Podobnie jak Tadeusz Dąbrowski – nie umiałem ugryźć początku. „… Nie mogłem zgodzić się z tym wierszem, co więcej: denerwował mnie i śmieszył, bo rozumiałem go na opak – jako opis miłości dwojga kochanków. Popatrzeć na bliską osobę jak na obcego, a w dodatku jak na rzecz – takie podejście wydawało mi się karykaturą miłości, niezamierzenie komicznym obrazem stetryczałego, zgorzkniałego związku, w którym jedno patrzy na drugie z wyrzutem i obrzydzeniem”. – pisze Autor. Z czasem doszliśmy do tego, że chodzi o samego siebie – popatrzeć na siebie samego. Moi goście wychwycili to od razu. Eseista komentuje spojrzenie na siebie jako wysiłek wyjścia z siebie, spojrzenie sobie samemu w oczy, czy tracącego siebie z oczu. Kontynuuje: „To przewalczenie własnego ‘ego’, uwalnianie się z jego orbity, byłoby bardzo buddyjskie, gdyby nie słowo ‘służyć’, tak silnie związane z ideałami chrześcijaństwa, z pojmowaniem życia jako służby. Mniejsza jednak o teologiczne wykładnie tego wiersza…” Jednak nie – ‘mniejsza’ – ja bym tą myśl teologiczną rozwinął. Widzę w tym wierszu, może niezamierzoną przez Miłosza, suwerenność Boga, który wybiera, wywołuje z tłumu, obdarza ponadnaturalnie właśnie TĄ miłością, która jest nieosiągalna dla człowieka, człowiek nie może jej pojąć, ani się jej nauczyć. Podmiot liryczny opowiada z punktu widzenia osoby, która tego doświadczyła; stwierdza fakt: „kto tak patrzy…”, ten to i tamto, jakby zachęcając nie – do patrzenia, czy popatrzenia, czy brania przykładu, lecz do szukania TAKIEJ wszechogarniającej, wszystko zmieniającej Miłości.

Książka Dąbrowskiego to 460 stron dłuższych lub krótszych utworów różnych twórców, okraszona jakby nieporządnymi acz często trafnie uzupełniającymi wiersze grafikami malarza, profesora Henryka Cześnika. Twarda oprawa z obwolutą, papier kredowy, niemały i nietypowy format czynią tę pozycję wyjątkową. Tytuł „W mataforze” sugeruje, że będziemy mieli do czynienia z zabawą ze słowem, albo wyrażeniem, lub myślami, często zaskakująco innymi niż byśmy chcieli, a jednak otwierającymi drzwi do świata, o którym podświadomie lub świadomie marzymy, a który przykryty jest gęstym kurzem. We wstępie pan Tadeusz pisze: „Pokryliśmy ten pierwotny nie-ludzki świat tyloma słowami, tyloma panelami słów, że uznaliśmy z pyszną satysfakcją, iż przestrzeń nie-do-pomyślenia w całości została przekształcona w sens, że zasoby tajemnicy dawno się wyczerpały; zarówno wielcy filozofowie, jak i redaktorzy tabloidów, szczelnie zabudowali tajemnicę słowami, przy pomocy których coraz rzadziej formułuje się pytania, słowami, w których najczęściej odbijamy się my sami. Język przypomina dziś monstrualny gabinet luster, a nasze karykaturalne odbicia bierzemy za rzeczywistość. Tylko metafora poetycka jest w stanie to lustro rozbić. Słowa poety to kamień rzucony w gabinecie luster”.

Książka jest w pewnym sensie świetnym warsztatem wierszotworzenia, bynajmniej nie - wierszoklecenia. W komentarzu do wiersza „Pióro” Norwida czytamy: „Ryba bez wody umiera. Poezja bez tajemnicy również. Poeta wędkarz ma prawo zbliżać się do myśli tylko wówczas, kiedy kierują nim bezinteresowność, ciekawość i podejrzliwość. W przeciwnym razie będzie łowił płastugi”.

W komentarzach Autora znajdziemy mnóstwo mądrych uwag, napisanych bez nadęcia, filozoficzno-lirycznie. Recenzuje utwory czasem chwytając idealnie myśl poetów, czasem krążąc obok, a czasem interpretacja jest całkowicie osobista, zaczepiona gdzieś na jednej literce lub w niepotoczonym znaczeniu danego wyrazu. Rozwija wówczas swój wywód tworząc całkowicie nowe dzieło.

Pan Tadeusz zastanawia się kim jest poeta, dlaczego pisze, czemu przeinacza zamiast mówić wprost. Na podstawie „Poety” Leśmiana stwierdza, że tenże to „niebieski wycieruch”. „Hybryda boskości i przyziemności, rozmarzenia i boksu, wzniosłości i prostoty, uduchowienia i bluźnierstwa”. „Uwielbia przeinaczać, a więc widzieć rzeczy inaczej, niż każe nam nasze przyzwyczajenie, oraz nazywać je tak, aby przepoczwarzały się w inne byty”.

We „Wiośnie” Leśmiana eseista uczepił się jednego wersu: „Ryj mu Lilią zakwita!” Ileż w tym zdaniu światów niepoprawnych i niepoprawnie połączonych, a jednak zuchwale pięknych. Zachęcam do zachwytu nad tym bogactwem na stronach 64 i 65.

Julian Przyboś w utworze „Gmachy” skłania Autora do refleksji, że poeta to wykrzyknik ulicy. „Ktoś, kto żyje obok nas. Ale też ktoś, kto z gwizdkiem metafory w ustach pomaga rozładowywać korki w wielkich arteriach i zapuszczonych uliczkach naszego umysłu”.

„Głupota nie zwalnia od myślenia” – ten wers to cały wiersz Stanisława Jerzego Leca. Ile znaczeń ma słowo ‘zwalnia’? Czy pobudza naszą wyobraźnię? Można by wiele pisać i mówić. Dąbrowski zaczyna: „Nawet człowiek nierozumny – a wszyscy tacy bywamy – zobowiązany jest do myślenia. Kto wie, czy myślenia – w całym trudzie tego aktu – nie widać najwyraźniej właśnie na twarzach ludzi mało żwawych intelektualnie”. Dalej jest jeszcze ciekawiej.

Książka wydana rok temu, ale chyba nienależycie doceniona. Odsyłam więc do niej wierszomarzycieli, filozofów, słowolubów, a nawet pieśniopisarzy, insta- i fejsopisarzy, prozopisarzy oraz wierszokletów.

Ps. Nasze spotkanie poetyckie przypadkiem miało miejsce w dniu debaty prezydenckiej, której fragmenty obejrzałem późnym wieczorem. W nocy śniło mi się, że wszyscy na spotkaniu byliśmy kandydatami na prezydenta i potem wszyscy wygraliśmy wybory. Byliśmy jednym Prezydentem – dodała Grażynka. Zatem – Poezja rządzi!

piątek, 28 lutego 2025

Fałszywi bogowie

Swoją książkę „Fałszywi bogowie” Keller rozpoczyna od wspomnienia światowego kryzysu ekonomicznego w 2008 roku, kiedy to wielu właścicieli firm, dyrektorów, finansistów popełniło samobójstwo. Podobna sytuacja miała miejsce w latach trzydziestych XX w. po krachu giełdy w 1929 r. Strata wiąże się ze smutkiem lub rozpaczą, z tym, że smutek dopuszcza pocieszenie, natomiast rozpacz jest wynikiem utraty rzeczy ostatecznej i nie łączy się z nadzieją. Autor zadaje pytanie: „Co jest przyczyną tej ‘dziwnej melancholii’, która przenika społeczeństwo nawet w czasie rozkwitu i gorączkowej aktywności i która obraca się w głęboką rozpacz, kiedy dobrobyt zanika? (…) Jest ona wynikiem sięgnięcia po jakąś ‘niepełną radość tego świata’ i zbudowania na niej całego swojego życia. To definicja bałwochwalstwa”.

Lecz nawet, gdy nie posuwamy się do ostateczności i mamy też jakąś tam wiarę w Boga, to jednak jak Rachela kradniemy bożki domowe, aby były dla nas gwarancją poczucia bezpieczeństwa, swoistym ubezpieczeniem w razie jakby sam Bóg nie wystarczył, pokoleniową tradycją, której musimy kurczowo się trzymać; lub jak Jakub zmagamy się ze wszystkimi wokół, szukamy akceptacji i wypełnienia wewnętrznej pustki, a dopiero w Bogu (w osobistej relacji) znajdujemy błogosławieństwo.

Tak jak kiedyś składano ofiary bogom, tak dzisiaj czcimy bogów, którzy mają nam przynosić szczęście i spełnienie. Jesteśmy przy tym sprytni, kreatywni, pracowici, w pełni wykorzystujący swój talent. „Nasza kultura stworzyła całą klasę ambitnych ludzi sukcesu z niezrównoważeniem równie wielkim, jak ich pozycja”. Przykłady można mnożyć. Od aktorów, muzyków, po biznesmenów i polityków.

Obrazem „psychicznego wzmacniacza” ludzkich pragnień może być pierścień z powieści Tolkiena. Nawet pozytywni bohaterowie potrafili uzależnić się od jego mocy. Mimo dobrych motywacji łamane są zasady, ponieważ pierścień sprawia, że cel uświęca środki.

Książka udowadnia, że wszystko dla każdego człowieka może być bóstwem, nawet te najlepsze i najbardziej wartościowe rzeczy, idee, działania. I właśnie to, co najlepsze i najpiękniejsze staje się pułapką ludzkości, staje się fałszywym bóstwem, jeżeli jest ważniejsze niż Bóg, jeżeli zajmuje miejsce Chrystusa w sercu człowieka. A niestety bez duchowego narodzenia nie ma szans na pozbycie się toksycznych, niszczących nas bogów. Keller szczegółowo (200 stron) opisuje rozmaite obiekty naszej czci i sposoby ich czczenia, nawet te najbardziej subtelne, te, po których nie spodziewalibyśmy się złego wpływu. Mamy więc tam miłość, zdrowie, pieniądze, sukces, władzę, ale też własne ego, rodzinę, moralność i religię.

Bałwochwalstwo w naszym życiu może być bardzo złożone, wielowymiarowe i ukryte. O Biblijnym Jonaszu czytamy, że „pragnął sukcesu w służbie, bardziej niż tego, żeby być posłusznym Bogu. Przedkładał narodowe dobro Izraela nad posłuszeństwo Bogu i duchowe dobro mieszkańców Niniwy. Jonasz posiadał również bożka religijnego, zwyczajne moralne poczucie własnej sprawiedliwości. Czuł się lepszy niż niegodziwi poganie, którzy zamieszkiwali Niniwę”. Fałszywe bóstwa sprawiają, że zło nazywamy dobrem, a dobro złem. Szczęśliwie Jonasz doszedł do tego, że Bóg okazał Niniwie łaskę tak jak i jemu, ponieważ łaska charakteryzuje się tym, że nikt nie jest jej godzien. Nie można na nią sobie zasłużyć. W końcu stwierdza: „Zbawienie jest tylko u Pana”.

Tym samym, idąc za przykładem Pisma Świętego, Autor zapewnia, że jedynie przez nawrócenie i poznanie Boga można zyskać mądrość i duchowe wsparcie, aby skutecznie pozbywać się bogów, których czcimy czy to z przyzwyczajenia, czy kulturowo, podświadomie, czy też w dobrej wierze. Bóg bowiem jest Bogiem zazdrosnym i zrobi wszystko, by uczeń Chrystusa nie oddawał czci nikomu i niczemu innemu.

Timothy Keller - Fałszywi bogowie

poniedziałek, 10 lutego 2025

Mrok Iana Curtisa (recenzjo-esej)

Ian Curtis przeżył niecałe 24 lata, powiesił się. Dziś miałby 69 lat. W roku 1980 wydali z zespołem Joy Division drugą płytę „Closer”, która stała się numerem jeden dla koneserów punka, rocka, gothic rocka, new wave, cold wave i nie tylko. Okrzyknięta jako płyta roku w brytyjskim „New Musical Ekspress”. Była wielką inspiracją dla U2, The Cure, czy Interpol, w Polsce - dla Kryzysu, Made In Poland, 1984, czy gdańskiego Deadlocka.
Chcąc poznać moich idoli z okresu gdy miałem 13 lat, chwyciłem za książkę „Przenikliwe światło, słońce i cała reszta. Joy Division w ustnych relacjach” Jona Savage, oraz książki basisty zespołu i żony Iana. "Ustne relacje" to świetny dokument napisany w formie wypowiedzi kilkudziesięciu osób ułożonych chronologicznie. Dobrze się to czyta dzięki znakomitemu tłumaczeniu Filipa Łobozińskiego. Cenię jego styl i dbałość o szczegóły. 
Twarda oprawa, folia aksamitna, wybiórczo lakier. Grafika na okładce pochodzi z pierwszej płyty JD – „Unknown Pleasures”. Uzupełnieniem książki może być film dokumentalny w reżyserii Granta Gee oraz fabularny „Control” Antona Corbijna.

Z zespołem zapoznał nas w podstawówce nauczyciel ZPT, który potem został naszym kumplem. W tamtych czasach niewiele informacji docierało do Polski. Dlatego po śmierci wokalisty wytworzył się wielki mit wokół zespołu, a w mojej głowie Ian był prawie że półbogiem. Ich muzyka bardzo korespondowała z moimi obserwacjami, uczuciami, zainteresowaniami (zdecydowanie wyparła wówczas Kombi i Ultravox). Fascynowała mnie ich surowość, zimno z kroplami ciepła, poetyczność, głębia potężniejsza niż współczesne im kapele. Zresztą sam Ian, artyzmem, talentem, charyzmą, choć osobowością już mniej, przewyższał kolegów z zespołu. „Był z niego prawdziwie piękny kowal słów” – powiedział po latach Hooky (bas).
Jednym z pierwszych doświadczeń wokalnych Curtisa był chór kościelny, w którym śpiewał jako małe dziecko. Gdy trochę podrósł, najpierw w zespole Warsaw, potem Joy Division jego śpiew brzmiał jakby wokalistą był czterdziestoletni facet. Chłodny baryton, z elementami krzyku, ostrzeżenia, rozpaczy i momentami melodyjny jakby artysta chciał przytulić słuchaczy lub sam szukał przytulenia („Czekam na przewodnika, który poprowadzi mnie za rękę” z „Disorder”) – jest do dziś rozpoznawalny i niepodrabialny. Piłem podobny koktajl, co Ian – Kraftwerk, Cabaret Voltaire, Sex Pistols, Iggy Pop, The Doors, David Bowie, Reggae, Dub, Herzog, Kafka, Eliot, Dostojewski. Co ciekawe, Curtis zaczytywał się w Biblii, którą ja zacząłem chłonąć dopiero po kilkunastu latach. Szkoda, że nie poznał jej Autora. Robił w niej różnego rodzaju notatki, w szkole przodował z teologii i historii, co później widać chociażby w piosence „Wilderness” („Widziałem świętych z ich zabawkami… Podróżowałem wzdłuż i wszerz przez wiele różnych czasów… przez więzienia krzyża… co tam widziałeś? Potęgę i chwałę grzechu… krew Chrystusa na ich skórze… nieznani męczennicy umierali”). Dziennikarz Bob Dickinson tak ich opisał: „Snuli swoją opowieść w mrocznym, dobijającym Manchesterze. wyrzucali z siebie echa i widma Europy w pożodze wojennej, milionów zabitych, tego, o czym ludzie nadal wolą nie myśleć…”.

Mrok i depresja…?

Oprócz tego, że miał poczucie humoru, pragnął dobra dla wszystkich wokół, to był też skryty i melancholijny. W jego tekstach przeważa smutek, mrok, ludzkie cierpienie, zwątpienie, przerażenie. W pewnym sensie liryka oraz naturalność, niezależność i autentyczność zespołu dawały niezłego kopa wielu przybitym ludziom. W recenzji koncertu dla „Melody Maker” Steve Taylor pisze: „Joy Division mówią o apokalipsie beznadziei i rozpadzie, a mimo to ich muzyka egzorcyzmuje ze słuchaczy bierność i gnuśność. Takiego ożywienia ducha pierwotnego rock and rolla nie doświadczyłem już od wielu lat”. Dziennikarka Liz Naylor pisze: „…miałam nieustannego doła i myśli samobójcze, a spacerowanie po Manchesterze końca lat 70tych stanowiło idealne dopełnienie. (…) Miasto opanowali ludzie wyzuci ze wszystkiego, ja sama też czułam się wyzuta z sił i środków. Joy Division mieli bardzo podobne odczucia. Byli moją pierwszą kapelą. Według mnie byli zespołem szczególnie lubianym przez różnych wyrzutków i przez dziewczyny”. Zgadzam się z jednym ze świadków tamtych wydarzeń, grafikiem Jonem Wozencroftem, który wspomina:
Grają ‘The Eternal’. Było to coś niesamowitego. Na tamte czasy jakby utwór muzyki klasycznej do tych sugestywnych słów, całość brzmi jak modlitwa. Nie mroczna w sensie depresyjnego nastroju, raczej jak dziecięcy sen ubrany w piękne motywy syntezatora basem Hooky’ego w kontrapunkcie. (…) Patrząc na występ Iana tamtego wieczoru, czułem, że on emanuje energią, którą można wykorzystać w szczególny sposób – perspektywiczny i ekspansywny – przekazując publiczności bardzo silną emocję. To było moje wielkie odkrycie, że w tej muzyce jest ogromny potencjał jasnego światła, że nie chodzi tylko o śmierć, przeznaczenie i zniszczenie. Muzyka Joy Division podnosi na duchu. Nie ma nic wspólnego z depresyjnym siedzeniem w łóżku, obgryzaniem paznokci i zastanawianiem się, czy by się rzucić z okna. (…) Utarło się mówić, że Joy Division to mrok i depresja. A dla mnie było kompletnie przeciwnie – oni nieśli radość, a ja po tym koncercie poczułem się naładowany”.
Utwór „The Eternal” powstał z obserwacji sąsiada Iana – chłopaka z zespołem Downa.
Curtis był wrażliwy, może nadwrażliwy i współczujący, ale też sam potrzebował szczególnej opieki. „Krzyk o pomoc. Trochę znieczulenia” takimi słowami zaczyna się piosenka „Colony”.

Dlaczego doszło do samobójstwa?

Trudno tu o jednoznaczną ocenę. Niektórzy mówią, że to przez fascynacje artystami, którzy młodo zmarli - chociażby Jimem Morrisonem („żyj szybko i umieraj młodo”). Inni, że doprowadziła do tego epilepsja i coraz częstsze ataki. Swego czasu pracował w ośrodku pomocy chorym na padaczkę, tam pośredniczył w znalezieniu pracy. Jedna z pacjentek miała przy nim atak i jakiś czas potem zmarła. Napisał o tym piosenkę „She’s lost control” (znalazła się na ich pierwszym albumie „Unknown Pleasures”) – pierwsze jej publiczne wykonanie w audycji radiowej Johna Peela zbiegło się z postawieniem diagnozy o chorobie Curtisa. Być może był źle leczony, ponoć jeden z jego lekarzy strzelił sobie w głowę. Perkusista Stephen Morris stwierdza: „Jak tylko masz zdiagnozowaną epilepsję, automatycznie twój stan zacznie się pogarszać wskutek leków, które ci dają, żeby twój stan się polepszył”. Barbiturany, które brał sprawiały, że raz się śmiał, a zaraz potem płakał. Być może koledzy niezbyt poważnie podchodzili do padaczki Iana (potem przyznali się do swojej niedojrzałości), choć on sam nie chciał tworzyć jakichkolwiek barier w rozwoju zespołu. Hooky określił album „Closer” jako „ścieżkę dźwiękową jego wielkiego cierpienia”. Bardzo szybko stali się popularni, czekała ich trasa po USA. Niestety… Był świetnym kameleonem, przy wszystkich cieszył się na tą trasę, ale potajemnie skrupulatnie zaplanował już datę wyroku na siebie, choć niektórzy twierdzą, że był to odruch chwili. Sytuację pogarszał fakt, że rozpadał się jego związek z żoną Deborą, rzadko widywał kilkumiesięczną córeczkę Natalię, a w trasy jeździł z belgijską dziennikarką Annik, z którą bardzo się zaprzyjaźnił. Spędzali ze sobą większość czasu, połączyła ich literatura, sztuka i uczucie. Notabene Ian napisał w tym czasie jedną z najsłynniejszych piosenek o miłości wszechczasów – „Love will Tear us Apart”. Tomek Beksiński dość łagodnie przetłumaczył ten tytuł: „Miłość ponownie nas rozdzieli”. Jednak patrząc na holistyczny dramat artysty należałoby to przetłumaczyć: „Miłość rozszarpie nas znowu” i taką wersję znajdujemy w książce Debory - „Przejmujący z oddali” w przekładzie Krzysztofa Obłuckiego. Dramaty miłości to przecież przodujący temat w muzyce rozrywkowej. Bob Dylan otrzymał Literacką Nagrodę Nobla za swoją twórczość, a właśnie ponad 70% jego piosenek dotyczy zranień, rozstań, zakochań itp. Wracając do książki - cały ten ciężar winy, wstydu i doświadczeń, który dźwigał nasz bohater stał się dla niego nie do zniesienia. Niektórzy mówią, że większość jego życia polana była demonicznym sosem. Autor - Jon Savage twierdzi, że Ian „posiadał niezwykłą, mediumiczną moc”. Do tych wszystkich spekulacji dodałbym swoją – samobójstwo chłopaka było w dużej mierze porażką wychowawczą rodziców.

***

Mrok w chrześcijańskim życiu

Zacznijmy od tego, że prawdziwe, żywe, Biblijne chrześcijaństwo nigdy nie jest mroczne. „Lud, który chodzi w ciemności, ujrzy światło wielkie, nad mieszkańcami krainy mroków zabłyśnie światłość” (Iz 9,1). Światło było oczekiwane, zwyciężyło ciemność i zostało raz na zawsze i wszem wobec ogłoszone (Dz 26,22-23). Wraz z przyjściem Chrystusa, Jego światło wypełnia każdego, kto w Niego uwierzy (Ps 34,6). Niemniej cierpienie jest wpisane wielkimi literami w chrześcijaństwo. Rozpacz, myśli samobójcze, brak nadziei znikąd i od nikogo – jest to idealny czas na szukania Boga, przybliżanie się do Niego, poznawanie Go. Oswald Chambers tak o tym pisze:
Kazanie na górze prowadzi cielesnego człowieka do rozpaczy, i właśnie to jest celem Jezusa. Gdy osiągamy punkt rozpaczy, pragniemy przyjść do Jezusa jako nędzarze i przyjąć Jego dobro. "Błogosławieni ubodzy w duchu" - oto pierwsza zasada królestwa. Dopóki żyjemy zarozumiałą, opartą na własnej sprawiedliwości myślą, że możemy działać jeśli Bóg pomoże - On pozwoli nam tak funkcjonować, aż skręcimy kark naszej ignorancji na jakiejś przeszkodzie. Wtedy dopiero będziemy chcieć przyjść i otrzymywać Jego dobro. Opoką Królestwa Jezusa Chrystusa jest bieda, a nie posiadanie; nie decyzje dla Jezusa, lecz poczucie całkowitej daremności - "nie potrafię nawet tego zacząć". Wtedy, mówi Jezus, "błogosławieni jesteście". Tak właśnie wygląda początek, choć przekonanie że jesteśmy biedni może zabrać nam trochę czasu”.

*
Czytam też w tym czasie „Życie i pamiętnik Dawida Brainerda” opisane przez Jonathana Edwardsa. Książka, która prawie od 300 lat inspiruje i buduje kolejne pokolenia wierzących, inspiruje do głębokiej, intymnej relacji z Bogiem. Dawid żył tylko 29 lat. W pierwszym roku studiów teologicznych (w wieku 20 lat) wykazywał oznaki gruźlicy, która miała zakończyć jego życie przedwcześnie. Borykał się z depresją, smutkiem, samotnością, niezrozumieniem i chorobą. Jak sobie z tym radził? Stopniowo nauczył się rozeznawać – jakie emocje skąd się biorą. Edwards pisze:

Jest jedna rzecz w Brainerdzie, łatwo dostrzegalna w poniższym opisie jego życia, która może być nazwana niedoskonałością, która — choć nie jest właściwie niedoskonałością natury moralnej, to jednak — może być przedmiotem zastrzeżeń wobec nadzwyczajnych oznak religijności i pobożności w jego życiu, przez takich, którzy stawiają zarzuty każdej rzeczy, która może być przedstawiona na korzyść prawdziwej, żywej religii; a mianowicie, że był on, przez swoją konstrukcję i naturalny temperament, bardzo podatny na melancholię i przygnębienie ducha. (…)
Jego rozsądek objawiał się nie tylko w rozróżnianiu doświadczeń innych ludzi, ale także w różnych zmaganiach jego własnego umysłu; szczególnie w rozeznawaniu, co w nim samym było skutkiem jego naturalnej skłonności do melancholii. W tym przewyższał wszystkie melancholijne osoby, z którymi kiedykolwiek byłem zaznajomiony. Było to bez wątpienia spowodowane szczególną zdolnością jego osądu, gdyż rzadko się zdarza, aby ludzie melancholijni byli właściwie wyczuleni na swoją własną przypadłość i w pełni przekonani, że takie a takie rzeczy należy jej przypisać, jako jej faktyczne działanie i skutki. Brainerd nie doszedł do takiego poziomu umiejętności od razu, lecz stopniowo. (…)
W pierwszej części swojego religijnego życia, wiele z tego rodzaju przygnębienia umysłu i ciemnych myśli przypisywał duchowej nędzy. Natomiast w drugiej części jego życia uświadamiał sobie, że wiele jego stanów ducha było wynikiem schorzenia melancholii; dlatego też wyraźnie mówi o tym w swoim pamiętniku jako o właściwej przyczynie. Często w rozmowach mówił o różnicy między melancholią a bogobojnym smutkiem, prawdziwym uniżeniem, a duchowym odstępstwem, a także o wielkim  niebezpieczeństwie pomylenia jednego z drugim i o bardziej szkodliwej naturze melancholii. (...)
Kiedy natomiast dokuczała mu melancholia, to nie miała ona znamion emocjonalizmu, ale działała przez ponure i zniechęcające myśli o nim, jako o ignorancie, nikczemniku, zupełnie nie nadającym się do służby, a nawet do przebywania wśród ludzi. Rzeczywiście, w tym czasie, kiedy nie nauczył się dobrze rozróżniać pomiędzy emocjonalizmem a prawdziwą religijnością, trzymał się z niektórymi, którzy byli zarażeni w niewielkim stopniu emocjonalizmem”.

*
Archbald D. Hart, w książce „Męska depresja” tak pisze o innym wielkim teologu i kaznodziei, który żył w XIX w.: „Spośród wszystkich wielkich ludzi Boga tylko Spurgeon rozumiał prawdziwą naturę depresji. Spurgeon, człowiek obdarzony ogromnym poczuciem humoru, którego śmiech można było rozpoznać na milę, znał dobrze z własnego doświadczenia otchłanie rozpaczy.” Spurgeon miał wpływ na dziesiątki milionów osób za swojego życia i do dzisiaj jego książki, kazania, biografia przyciągają tłumy do zdrowej wiary w Boga.

*
Zarzuty ludzkości do Boga o zło, ból, depresje, wojny, brak nadziei – świetnie odpiera C.S. Lewis w genialnej książce „Problem cierpienia”. Oto fragment przybliżający jego mroczną stronę życia, kiedy nie był jeszcze chrześcijaninem i jak się do tego odnosi już po nawróceniu:

>>Nie tak dawno temu, gdy byłem jeszcze ateistą, na pytanie dlaczego nie wierzę w Boga, odpowiadałem mniej więcej następująco: „Spójrz na wszechświat, w którym żyjemy. W większości wypełnia go pusta przestrzeń, absolutnie ciemna i niewyobrażalnie zimna. Ciała niebieskie poruszające się w tej przestrzeni są tak nieliczne i drobne w porównaniu z samą przestrzenią, że nawet gdyby doskonale szczęśliwe istoty zamieszkiwały tłumnie każde z nich, wciąż trudno byłoby uznać, że życie i szczęście to coś więcej niż tylko produkt uboczny działania mocy, która stworzyła wszechświat. Tymczasem naukowcy są przeświadczeni, tę zdolność wykorzystaliśmy w pełni. Historia ludzkości stanowi zasadniczo ciąg zbrodni, wojen, chorób i trwogi, z niewielką domieszką szczęścia; jest go akurat tyle, by zapewnić doświadczającym go istotom bolesne poczucie straty, gdy im się to szczęście odbiera — a później dotkliwą nędzę pamiętania. Ludzie starają się nieustannie uczynić ów stan nieco znośniejszym i tak powstaje coś, co nazywają „cywilizacją”. Lecz cywilizacje upadają, a nawet jeśli są trwałe, same z siebie stają się przyczyną szczególnych cierpień — tych ostatnich jest zapewne więcej niż ulg, jakie cywilizacje przynoszą zwykłemu cierpieniu ludzkiej kondycji. To, że taki jest charakter naszej cywilizacji, nie podlega dyskusji; jest też więcej niż pewne, że przeminie ona tak samo, jak wszystkie jej poprzedniczki. A nawet gdyby tak się nie stało — cóż z tego? Rasa ludzka skazana jest na zagładę, podobnie jak każda rasa, która kiedykolwiek pojawiła lub pojawi się w jakiejkolwiek części wszechświata. Naukowcy twierdzą wszak, że wszechświat ekspanduje w nieskończoność i stygnie, a za jakiś czas cała jego materia ulegnie rozproszeniu. Historia nie prowadzi do niczego: wszelkie życie okaże się ostatecznie przemijającym i absurdalnym grymasem na idiotycznej twarzy nieskończonej materii. Gdy słyszę, że mam wierzyć, że to jest dzieło łaskawego i wszechmocnego ducha, muszę odpowiedzieć, że wszelkie dowody wskazują na coś dokładnie przeciwnego. Albo nie ma żadnego stwórcy, albo jest to duch obojętny na dobro i zło, lub wręcz zły. (…) Gdyby Bóg był dobry, pragnąłby uczynić swe stworzenia doskonale szczęśliwymi, a gdyby był wszechmogący, byłby w stanie spełnić to pragnienie. Jednak stworzenia nie są szczęśliwe. A zatem Bóg albo nie jest dobry, albo nie jest wszechmogący — albo też nie jest ani dobry, ani wszechmogący”.

Oto problem cierpienia, ujęty w najprostszy sposób. Aby móc nań odpowiedzieć, konieczne jest wykazanie dwuznacznego charakteru terminów „dobry” i „wszechmogący”, a zapewne również terminu „szczęśliwy”. (…)
Problem pogodzenia ludzkiego cierpienia z istnieniem Boga, który kocha, nie daje się rozwiązać tak długo, jak długo myślimy o miłości w trywialnym znaczeniu tego słowa i patrzymy na świat, jak gdyby człowiek stanowił jego centrum. Tymczasem człowiek nie jest centrum. Bóg nie istnieje ze względu na człowieka. Człowiek nie istnieje ze względu na siebie. Ewangelista powiada: „boś Ty stworzył wszystko, a dzięki Twej woli istniało i zostało stworzone”! Wprawdzie zostaliśmy stworzeni również po to, aby kochać Boga, jednak w głównej mierze po to, aby Bóg kochał nas — abyśmy stali się obiektami Bożej miłości. Prosić Boga, aby Jego miłość zadowoliła się nami takimi, jakimi jesteśmy, to tyle, co prosić, aby Bóg przestał być Bogiem. Ponieważ Bóg jest, czym jest — pewne skazy naszego charakteru muszą, z natury rzeczy, hamować i odrzucać Jego miłość. Skoro jednak już teraz nas kocha, musi zadać sobie trud uczynienia nas bardziej godnymi miłości. Nie możemy nawet pragnąć, w naszych lepszych chwilach, aby Bóg pogodził się z naszymi obecnymi nieczystościami — tak jak żebraczka nie powinna życzyć sobie, aby Król Kofetua cieszył się z jej łachmanów i brudu, czy też pies, który niegdyś nauczył się kochać człowieka, nie powinien pragnąć, aby ów człowiek tolerował w swoim domu kłapiącą zębami, zapchloną i brudną bestię z dzikiej sfory
<<.

*
Mroki i ciemności w chrześcijańskim życiu pięknie rozwiewa Dr Martyn Lloyd Jones w jednej z moich ulubionych książek „Duchowa depresja”. Autor opisuje w niej w jaki sposób wprowadzają nas w depresję i cierpienie różnego rodzaju lęki, użalanie się nad sobą, zbyt wysokie mniemanie o sobie, burze, próby, doświadczenia, a także fałszywa doktryna (zła nauka biblijna), rutyna, legalizm i liberalizm. Ale i odkrywa przed czytelnikiem skuteczne sposoby wychodzenia z depresji, polegając całkowicie na Bożym Słowie i Duchu Świętym.

*
Wielki ładunek emocji znajdujemy w Księdze Psalmów. Dawid był wrażliwym poetą. Wiele razy miał rozdarte serce, można powiedzieć, że miewał stany depresyjne, opisywał to tak:

Zaniemówiłem, zamilkłem, pozbawiony szczęścia, lecz ból mój się powiększył. Rozpaliło się serce moje we mnie, gdy rozmyślałem, zapłonął ogień. Wtedy odezwałem się językiem swoim: Daj mi, Panie, poznać kres mój i jaka jest miara dni moich, abym wiedział, jak jestem znikomy! Oto na szerokość dłoni wymierzyłeś dni moje, a okres życia mojego jest jak nic przed tobą. Tylko jak tchnienie jest wszelki człowiek, choć pewnie stoi. Zaprawdę, człowiek przemija jak cień, Zaprawdę, na próżno się miota. Gromadzi, a nie wie, kto to zabierze. A teraz, czego mam się spodziewać, Panie?” Ps 39,3-8
Ale za chwilę pisze: „W tobie jest nadzieja moja”.

W innym miejscu:
Zmęczyłem się wzdychaniem moim, Każdej nocy zraszam posłanie moje, łzami oblewam łoże moje. Zamroczyło się zgryzotą oko moje. Postarzało się z powodu wszystkich wrogów moich”. Ps 6,7-8
A za chwilę: „Wysłuchał Pan błaganie moje, Przyjął Pan modlitwę moją”.

W innym:
Ogarnęły mnie fale śmierci, A strumienie zagłady zatrwożyły mnie. Więzy otchłani otoczyły mnie, pochwyciły mnie sidła śmierci”. Ps 18,5-6
A dalej czytamy: „W niedoli mojej wzywałem Pana I wołałem o pomoc do Boga mego, z przybytku swego usłyszał głos mój, a wołanie moje doszło uszu jego”.

Jeszcze jedno miejsce:
Zgarbiłem się i pochyliłem bardzo, cały dzień chodzę zasmucony. W biodrach czuję piekący ból - Nie ma niczego zdrowego w moim ciele. Ogarnęła mnie słabość, wielkie przygnębienie, jęk mojego serca przyprawia mnie o krzyk rozpaczy”. Ps 38,7-9
W dalszej części oświadcza: „Tak, wyznam moją winę! Martwi mnie mój grzech (…) Pośpiesz mi z pomocą, Panie, który jesteś moim zbawieniem”!

Natomiast Heman Ezrahita w Psalmie 88 woła:
Panie, dlaczego odtrącasz mą duszę? Dlaczego skrywasz przede mną swoją twarz? Jestem nędznikiem. Od młodości grozi mi śmierć. Budzisz we mnie lęki, przejmujesz rozpaczą. Przewalił się nade mną żar Twojego gniewu, Jestem wyniszczony grozą Twoich gróźb. Cały czas otaczają mnie one jak toń, piętrzą się nade mną wszystkie razem wzięte. Sprawiłeś, że porzucił mnie przyjaciel i druh, z dobrych znajomych został mi tylko mrok”. Ps 88,15-19
Lecz kolejny Psalm, Etana Ezrahity zaczyna się słowami: „Będę wysławiał na wieki dzieła łaski Pana”!

Zobaczmy jeszcze jak cierpi autor Psalmu 102: "moje dni rozwiewają się jak dym... serce jest jak trawa, zdeptana i wyschnięta... przypominam sowę na pustyni... tak, jem proch - to jakby mój chleb, a napój mieszam ze łzami... usycham jak trawa..."
Parę wersów dalej doswiadcza ponadnaturalnej interwencji: "[Pan] ukazał się w swym majestacie, przychylił się do próśb poszkodowanych i nie pogardził ich modlitwami".

*
Przyjrzyjmy się jeszcze na chwilę bogobojnemu Hiobowi. W krótkim czasie zwaliło się na niego wiele nieszczęść. Najpierw jego dzieci zostały okradzione, potem wszystkie zginęły z powodu zawalenia się budynku, ponadto ogień strawił jego trzodę i służbę, a co zostało, zrabowali i pozabijali wrogowie. Ponadto szatan zabrał mu to, co ludzie uważają za najważniejsze – zdrowie. Ogromna tragedia. Curtis pod wpływem ciężarów nie do zniesienia popełnił samobójstwo, a przybitemu Hiobowi została żona, która doradzała mu bunt, narzekanie, przeklinanie Boga oraz właśnie samobójstwo. Trzeci rozdział księgi Hioba, w którym przeklął dzień swoich narodzin, to obraz jego załamania, rozpaczy i rozczarowania. Jednak znajdują się w tej księdze dwa bardzo ważne, głębokie zdania, które warto sobie rozważyć (oczywiście w kontekście całej księgi):
W trakcie swojego cierpienia Hiob mówi: „Zrozpaczonemu przyjaciel winien co najmniej okruch życzliwości, chociażby ten zaniechał bojaźni Najwyższego”. Jb 6,14
Pod koniec, modli się do Boga: „Tylko ze słyszenia wiedziałem o Tobie, lecz teraz moje oko ujrzało Cię”. Jb 42,5

*
I wreszcie Król królów i Pan Panów. Jezus Chrystus wziął na siebie cały ciężar grzechu wszystkich ludzi, przez co został oddzielony od Swojego Ojca. Jego depresja, smutek, rozpacz, potężny ból fizyczny i psychiczny i w końcu Jego niezawiniona śmierć – wszystko to stało się kluczem do nadziei, drzwiami do sensu egzystencji, bramą życia wiecznego. On cały czas, dzień po dniu „dźwiga ciężary nasze” (Ps 68,20). „A że sam przeszedł przez cierpienia i próby, może dopomóc tym, którzy przez próby przechodzą”. Hebr 2,18.

Każdy człowiek, nawet najbardziej przybity, albo tym bardziej taki, ma szansę na duchowe narodziny – narodzenie z Ducha Świętego. Kto szuka, znajduje, kto prosi, otrzymuje, a kto puka, temu otworzą (Mat 7,8).