sobota, 19 kwietnia 2025

Skarb wielkanocny

Wielkanoc – to najważniejsze chrześcijańskie święto. Chrześcijaństwo zaprasza, a nawet wzywa wszędzie i wszystkich ludzi do pojednania z Bogiem. Ponieważ:

W Jezusie Chrystusie są ukryte wszystkie skarby mądrości i poznania. (wg Listu do Kolosan 2,3)

1. W - wewnątrz, (en). Przyimek nadający kierunek i zależność przestrzenną.

2. Ukryte - zakryte, tajne, schowane (apokryfoi). Coś, co nie jest widoczne choć jest powszechne. Specjalnie schowane w jakimś celu, ponieważ jest nietypowe, szczególne, wyjątkowe. Warte wysiłku szukania. Zgromadzone w jednym, jedynym źródle, do którego dostęp mają tylko Ci którzy znaleźli, lub Źródło ich znalazło.

3. Wszystkie - pod każdym względem, razem, całkowicie (pantes). Nie jest to ani zdecydowana większość, ani większa część, ani też prawie wszystko. Chodzi o wszystko bez wyjątku. Nie ma szans i miejsca na coś innego.

4. Skarby – skarbiec, składnica, kompletny zbiór wiadomości (thesauroi). Wszelkie wiadomości, niepodważalne fakty, cenne informacje, wartościowe dzieła, wszystko zebrane w jednym miejscu, nic nie zostało poza tym miejscem. Skończony zestaw. Nie istnieje nic, co ma większą wartość.

5. Mądrość (sofias) – To umiejętność zastosowania wiedzy. Osoba mądra zadaje pytania, które pokazują, że rozumie szerszy kontekst problemu. Skupia się na długoterminowych skutkach swoich decyzji i działaniach. Może przyjąć bardziej ostrożne podejście do rozwiązywania problemów, uwzględniając różne perspektywy i ryzyka. Początkiem mądrości jest bojaźń Boża.

6. Poznanie – wiedza, nauka, (gnoseos). Można poszukiwać, zdobywać i posiadać wiedzę. Ale też można znać kogoś bliżej, żyć w przyjaźni, być w bliskich stosunkach, być w głębokiej zażyłości z kimś. Nie ma szans na pomylenie z kimś innym. Oczywistość i Prawda.

7. Jezus Chrystus – Słowo Boże. Jest początkiem i końcem wszystkiego. Wszystko powstało przez Niego, dla Niego i istnieje w Nim.

Ludzkość poszukuje skarbów. Materialnych, artystycznych, duchowych. Niektóre dzieci w te Święta poszukują jajek niespodzianek. Każdy człowiek szuka czegoś, co w jakiś sposób można nazwać skarbem. Jak znajdzie ten, o który mu chodzi, to się cieszy. Jeżeli chodzi o wieczność wszyscy rodzimy się Poszukiwaczami. Ktoś, kto znalazł nie szuka więcej – jest Znalazcą. Ciągle Poszukiwaczem jest ten, który nie uwierzył Bożemu Słowu. Może znalazł namiastki skarbu, podróbki, falsyfikaty, które być może cieszą tymczasowo, być może łudząco są podobne do tego prawdziwego, lecz w żadnym wypadku nie dysponują one kluczem do życia wiecznego. Znalazcą można nazwać tylko kogoś, kto stał się częścią Eklezji Pana Jezusa Chrystusa – rzeczywistego skarbu danego ludzkości, Kościoła opartego wyłącznie na Świętych Pismach Starego i Nowego Testamentu.

„Kto szuka, znajduje”. Mat 7,8

wtorek, 15 kwietnia 2025

Poezja rządzi


14 kwietnia - w dniu pewnej ogólnopolskiej debaty, w gronie Przyjaciół debatowaliśmy nad Poezją. Swoją i mniej swoją. Zastanawialiśmy się, czy umie się dzisiaj obronić, czy wychodzi poza płciowość, czy identyfikuje się jako pro-za, czy może być klimatyczna. :)

Jedną z inspiracji naszego spotkania była książka poety i eseisty Tadeusza Dąbrowskiego pt.: „W metaforze” (E.B. – dzięki za polecenie), w której Autor, gdańszczanin, komentuje wybrane wiersze ponad czterdziestu poetów. Oto jeden z nich.

Czesław Miłosz – Miłość

Miłość to znaczy popatrzeć na siebie,
Tak jak się patrzy na obce nam rzeczy,
Bo jesteś tylko jedną z rzeczy wielu.
A kto patrzy, choć sam o tym nie wie,
Ze zmartwień różnych swoje serce leczy,
Ptak mu i drzewo mówią: przyjacielu.

Wtedy i siebie, i rzeczy chce użyć,
Żeby stanęły w wypełnienia łunie.
To nic, że czasem nie wie, czemu służyć:
Nie ten najlepiej służy, kto rozumie.

Nie przepadam za Miłoszem, ale ten wiersz jest wielki. Podobnie jak Tadeusz Dąbrowski – nie umiałem ugryźć początku. „… Nie mogłem zgodzić się z tym wierszem, co więcej: denerwował mnie i śmieszył, bo rozumiałem go na opak – jako opis miłości dwojga kochanków. Popatrzeć na bliską osobę jak na obcego, a w dodatku jak na rzecz – takie podejście wydawało mi się karykaturą miłości, niezamierzenie komicznym obrazem stetryczałego, zgorzkniałego związku, w którym jedno patrzy na drugie z wyrzutem i obrzydzeniem”. – pisze Autor. Z czasem doszliśmy do tego, że chodzi o samego siebie – popatrzeć na siebie samego. Moi goście wychwycili to od razu. Eseista komentuje spojrzenie na siebie jako wysiłek wyjścia z siebie, spojrzenie sobie w oczy, czy utratę siebie z oczu. Kontynuuje: „To przewalczenie własnego ‘ego’, uwalnianie się z jego orbity, byłoby bardzo buddyjskie, gdyby nie słowo ‘służyć’, tak silnie związane z ideałami chrześcijaństwa, z pojmowaniem życia jako służby. Mniejsza jednak o teologiczne wykładnie tego wiersza…” Jednak nie – ‘mniejsza’ – ja bym tą myśl teologiczną rozwinął. Widzę w tym wierszu, może nie zamierzoną przez Miłosza, suwerenność Boga, który wybiera, wywołuje z tłumu, obdarza ponadnaturalnie właśnie TĄ miłością, która jest nieosiągalna dla człowieka, człowiek nie może jej pojąć, ani się jej nauczyć. Podmiot liryczny opowiada z punktu widzenia osoby, która tego doświadczyła; stwierdza fakt: „kto tak patrzy…”, ten to i tamto, jakby zachęcając nie – do patrzenia, czy popatrzenia, czy brania przykładu, lecz do szukania TAKIEJ wszechogarniającej, wszystko zmieniającej Miłości.

Książka Dąbrowskiego to 460 stron dłuższych lub krótszych utworów różnych twórców, okraszona jakby nieporządnymi acz często trafnie uzupełniającymi wiersze grafikami malarza, profesora Henryka Cześnika. Twarda oprawa z obwolutą, papier kredowy, niemały i nietypowy format czynią tę pozycję wyjątkową. Tytuł „W mataforze” sugeruje, że będziemy mieli do czynienia z zabawą ze słowem, albo wyrażeniem, lub myślami, często zaskakująco innymi niż byśmy chcieli, a jednak otwierającymi drzwi do świata, o którym podświadomie lub świadomie marzymy, a który przykryty jest gęstym kurzem. We wstępie pan Tadeusz pisze: „Pokryliśmy ten pierwotny nie-ludzki świat tyloma słowami, tyloma panelami słów, że uznaliśmy z pyszną satysfakcją, iż przestrzeń nie-do-pomyślenia w całości została przekształcona w sens, że zasoby tajemnicy dawno się wyczerpały; zarówno wielcy filozofowie, jak i redaktorzy tabloidów, szczelnie zabudowali tajemnicę słowami, przy pomocy których coraz rzadziej formułuje się pytania, słowami, w których najczęściej odbijamy się my sami. Język przypomina dziś monstrualny gabinet luster, a nasze karykaturalne odbicia bierzemy za rzeczywistość. Tylko metafora poetycka jest w stanie to lustro rozbić. Słowa poety to kamień rzucony w gabinecie luster”.

Książka jest w pewnym sensie świetnym warsztatem wierszotworzenia, bynajmniej nie - wierszoklecenia. W komentarzu do wiersza „Pióro” Norwida czytamy: „Ryba bez wody umiera. Poezja bez tajemnicy również. Poeta wędkarz ma prawo zbliżać się do myśli tylko wówczas, kiedy kierują nim bezinteresowność, ciekawość i podejrzliwość. W przeciwnym razie będzie łowił płastugi”.

W komentarzach Autora znajdziemy mnóstwo mądrych uwag, napisanych bez nadęcia, filozoficzno-lirycznie. Recenzuje utwory czasem chwytając idealnie myśl poetów, czasem krążąc obok, a czasem interpretacja jest całkowicie osobista, zaczepiona gdzieś na jednej literce lub w niepotoczonym znaczeniu danego wyrazu. Rozwija wówczas swój wywód tworząc całkowicie nowe dzieło.

Pan Tadeusz zastanawia się kim jest poeta, dlaczego pisze, czemu przeinacza zamiast mówić wprost. Na podstawie „Poety” Leśmiana stwierdza, że tenże to „niebieski wycieruch”. „Hybryda boskości i przyziemności, rozmarzenia i boksu, wzniosłości i prostoty, uduchowienia i bluźnierstwa”. „Uwielbia przeinaczać, a więc widzieć rzeczy inaczej, niż każe nam nasze przyzwyczajenie, oraz nazywać je tak, aby przepoczwarzały się w inne byty”.

We „Wiośnie” Leśmiana eseista uczepił się jednego wersu: „Ryj mu Lilią zakwita!” Ileż w tym zdaniu światów niepoprawnych i niepoprawnie połączonych, a jednak zuchwale pięknych. Zachęcam do zachwytu nad tym bogactwem na stronach 64 i 65.

Julian Przyboś w utworze „Gmachy” skłania Autora do refleksji, że poeta to wykrzyknik ulicy. „Ktoś, kto żyje obok nas. Ale też ktoś, kto z gwizdkiem metafory w ustach pomaga rozładowywać korki w wielkich arteriach i zapuszczonych uliczkach naszego umysłu”.

„Głupota nie zwalnia od myślenia” – ten wers to cały wiersz Stanisława Jerzego Leca. Ile znaczeń ma słowo ‘zwalnia’? Czy pobudza naszą wyobraźnię? Można by wiele pisać i mówić. Dąbrowski zaczyna: „Nawet człowiek nierozumny – a wszyscy tacy bywamy – zobowiązany jest do myślenia. Kto wie, czy myślenia – w całym trudzie tego aktu – nie widać najwyraźniej właśnie na twarzach ludzi mało żwawych intelektualnie”. Dalej jest jeszcze ciekawiej.

Książka wydana rok temu, ale chyba nienależycie doceniona. Odsyłam więc do niej wierszomarzycieli, filozofów, słowolubów, a nawet pieśniopisarzy, insta- i fejsopisarzy, prozopisarzy oraz wierszokletów.

Ps. Nasze spotkanie poetyckie przypadkiem miało miejsce w dniu debaty prezydenckiej, której fragmenty obejrzałem późnym wieczorem. W nocy śniło mi się, że wszyscy na spotkaniu byliśmy kandydatami na prezydenta i potem wszyscy wygraliśmy wybory. Byliśmy jednym Prezydentem – dodała Grażynka. Zatem – Poezja rządzi!

piątek, 28 lutego 2025

Fałszywi bogowie

Swoją książkę „Fałszywi bogowie” Keller rozpoczyna od wspomnienia światowego kryzysu ekonomicznego w 2008 roku, kiedy to wielu właścicieli firm, dyrektorów, finansistów popełniło samobójstwo. Podobna sytuacja miała miejsce w latach trzydziestych XX w. po krachu giełdy w 1929 r. Strata wiąże się ze smutkiem lub rozpaczą, z tym, że smutek dopuszcza pocieszenie, natomiast rozpacz jest wynikiem utraty rzeczy ostatecznej i nie łączy się z nadzieją. Autor zadaje pytanie: „Co jest przyczyną tej ‘dziwnej melancholii’, która przenika społeczeństwo nawet w czasie rozkwitu i gorączkowej aktywności i która obraca się w głęboką rozpacz, kiedy dobrobyt zanika? (…) Jest ona wynikiem sięgnięcia po jakąś ‘niepełną radość tego świata’ i zbudowania na niej całego swojego życia. To definicja bałwochwalstwa”.

Lecz nawet, gdy nie posuwamy się do ostateczności i mamy też jakąś tam wiarę w Boga, to jednak jak Rachela kradniemy bożki domowe, aby były dla nas gwarancją poczucia bezpieczeństwa, swoistym ubezpieczeniem w razie jakby sam Bóg nie wystarczył, pokoleniową tradycją, której musimy kurczowo się trzymać; lub jak Jakub zmagamy się ze wszystkimi wokół, szukamy akceptacji i wypełnienia wewnętrznej pustki, a dopiero w Bogu (w osobistej relacji) znajdujemy błogosławieństwo.

Tak jak kiedyś składano ofiary bogom, tak dzisiaj czcimy bogów, którzy mają nam przynosić szczęście i spełnienie. Jesteśmy przy tym sprytni, kreatywni, pracowici, w pełni wykorzystujący swój talent. „Nasza kultura stworzyła całą klasę ambitnych ludzi sukcesu z niezrównoważeniem równie wielkim, jak ich pozycja”. Przykłady można mnożyć. Od aktorów, muzyków, po biznesmenów i polityków.

Obrazem „psychicznego wzmacniacza” ludzkich pragnień może być pierścień z powieści Tolkiena. Nawet pozytywni bohaterowie potrafili uzależnić się od jego mocy. Mimo dobrych motywacji łamane są zasady, ponieważ pierścień sprawia, że cel uświęca środki.

Książka udowadnia, że wszystko dla każdego człowieka może być bóstwem, nawet te najlepsze i najbardziej wartościowe rzeczy, idee, działania. I właśnie to, co najlepsze i najpiękniejsze staje się pułapką ludzkości, staje się fałszywym bóstwem, jeżeli jest ważniejsze niż Bóg, jeżeli zajmuje miejsce Chrystusa w sercu człowieka. A niestety bez duchowego narodzenia nie ma szans na pozbycie się toksycznych, niszczących nas bogów. Keller szczegółowo (200 stron) opisuje rozmaite obiekty naszej czci i sposoby ich czczenia, nawet te najbardziej subtelne, te, po których nie spodziewalibyśmy się złego wpływu. Mamy więc tam miłość, zdrowie, pieniądze, sukces, władzę, ale też własne ego, rodzinę, moralność i religię.

Bałwochwalstwo w naszym życiu może być bardzo złożone, wielowymiarowe i ukryte. O Biblijnym Jonaszu czytamy, że „pragnął sukcesu w służbie, bardziej niż tego, żeby być posłusznym Bogu. Przedkładał narodowe dobro Izraela nad posłuszeństwo Bogu i duchowe dobro mieszkańców Niniwy. Jonasz posiadał również bożka religijnego, zwyczajne moralne poczucie własnej sprawiedliwości. Czuł się lepszy niż niegodziwi poganie, którzy zamieszkiwali Niniwę”. Fałszywe bóstwa sprawiają, że zło nazywamy dobrem, a dobro złem. Szczęśliwie Jonasz doszedł do tego, że Bóg okazał Niniwie łaskę tak jak i jemu, ponieważ łaska charakteryzuje się tym, że nikt nie jest jej godzien. Nie można na nią sobie zasłużyć. W końcu stwierdza: „Zbawienie jest tylko u Pana”.

Tym samym, idąc za przykładem Pisma Świętego, Autor zapewnia, że jedynie przez nawrócenie i poznanie Boga można zyskać mądrość i duchowe wsparcie, aby skutecznie pozbywać się bogów, których czcimy czy to z przyzwyczajenia, czy kulturowo, podświadomie, czy też w dobrej wierze. Bóg bowiem jest Bogiem zazdrosnym i zrobi wszystko, by uczeń Chrystusa nie oddawał czci nikomu i niczemu innemu.

Timothy Keller - Fałszywi bogowie

poniedziałek, 10 lutego 2025

Mrok Iana Curtisa (recenzjo-esej)

Ian Curtis przeżył niecałe 24 lata, powiesił się. Dziś miałby 69 lat. W roku 1980 wydali z zespołem Joy Division drugą płytę „Closer”, która stała się numerem jeden dla koneserów punka, rocka, gothic rocka, new wave, cold wave i nie tylko. Okrzyknięta jako płyta roku w brytyjskim „New Musical Ekspress”. Była wielką inspiracją dla U2, The Cure, czy Interpol, w Polsce - dla Kryzysu, Made In Poland, 1984, czy gdańskiego Deadlocka.
Chcąc poznać moich idoli z okresu gdy miałem 13 lat, chwyciłem za książkę „Przenikliwe światło, słońce i cała reszta. Joy Division w ustnych relacjach” Jona Savage, oraz książki basisty zespołu i żony Iana. "Ustne relacje" to świetny dokument napisany w formie wypowiedzi kilkudziesięciu osób ułożonych chronologicznie. Dobrze się to czyta dzięki znakomitemu tłumaczeniu Filipa Łobozińskiego. Cenię jego styl i dbałość o szczegóły. 
Twarda oprawa, folia aksamitna, wybiórczo lakier. Grafika na okładce pochodzi z pierwszej płyty JD – „Unknown Pleasures”. Uzupełnieniem książki może być film dokumentalny w reżyserii Granta Gee oraz fabularny „Control” Antona Corbijna.

Z zespołem zapoznał nas w podstawówce nauczyciel ZPT, który potem został naszym kumplem. W tamtych czasach niewiele informacji docierało do Polski. Dlatego po śmierci wokalisty wytworzył się wielki mit wokół zespołu, a w mojej głowie Ian był prawie że półbogiem. Ich muzyka bardzo korespondowała z moimi obserwacjami, uczuciami, zainteresowaniami (zdecydowanie wyparła wówczas Kombi i Ultravox). Fascynowała mnie ich surowość, zimno z kroplami ciepła, poetyczność, głębia potężniejsza niż współczesne im kapele. Zresztą sam Ian, artyzmem, talentem, charyzmą, choć osobowością już mniej, przewyższał kolegów z zespołu. „Był z niego prawdziwie piękny kowal słów” – powiedział po latach Hooky (bas).
Jednym z pierwszych doświadczeń wokalnych Curtisa był chór kościelny, w którym śpiewał jako małe dziecko. Gdy trochę podrósł, najpierw w zespole Warsaw, potem Joy Division jego śpiew brzmiał jakby wokalistą był czterdziestoletni facet. Chłodny baryton, z elementami krzyku, ostrzeżenia, rozpaczy i momentami melodyjny jakby artysta chciał przytulić słuchaczy lub sam szukał przytulenia („Czekam na przewodnika, który poprowadzi mnie za rękę” z „Disorder”) – jest do dziś rozpoznawalny i niepodrabialny. Piłem podobny koktajl, co Ian – Kraftwerk, Cabaret Voltaire, Sex Pistols, Iggy Pop, The Doors, David Bowie, Reggae, Dub, Herzog, Kafka, Eliot, Dostojewski. Co ciekawe, Curtis zaczytywał się w Biblii, którą ja zacząłem chłonąć dopiero po kilkunastu latach. Szkoda, że nie poznał jej Autora. Robił w niej różnego rodzaju notatki, w szkole przodował z teologii i historii, co później widać chociażby w piosence „Wilderness” („Widziałem świętych z ich zabawkami… Podróżowałem wzdłuż i wszerz przez wiele różnych czasów… przez więzienia krzyża… co tam widziałeś? Potęgę i chwałę grzechu… krew Chrystusa na ich skórze… nieznani męczennicy umierali”). Dziennikarz Bob Dickinson tak ich opisał: „Snuli swoją opowieść w mrocznym, dobijającym Manchesterze. wyrzucali z siebie echa i widma Europy w pożodze wojennej, milionów zabitych, tego, o czym ludzie nadal wolą nie myśleć…”.

Mrok i depresja…?

Oprócz tego, że miał poczucie humoru, pragnął dobra dla wszystkich wokół, to był też skryty i melancholijny. W jego tekstach przeważa smutek, mrok, ludzkie cierpienie, zwątpienie, przerażenie. W pewnym sensie liryka oraz naturalność, niezależność i autentyczność zespołu dawały niezłego kopa wielu przybitym ludziom. W recenzji koncertu dla „Melody Maker” Steve Taylor pisze: „Joy Division mówią o apokalipsie beznadziei i rozpadzie, a mimo to ich muzyka egzorcyzmuje ze słuchaczy bierność i gnuśność. Takiego ożywienia ducha pierwotnego rock and rolla nie doświadczyłem już od wielu lat”. Dziennikarka Liz Naylor pisze: „…miałam nieustannego doła i myśli samobójcze, a spacerowanie po Manchesterze końca lat 70tych stanowiło idealne dopełnienie. (…) Miasto opanowali ludzie wyzuci ze wszystkiego, ja sama też czułam się wyzuta z sił i środków. Joy Division mieli bardzo podobne odczucia. Byli moją pierwszą kapelą. Według mnie byli zespołem szczególnie lubianym przez różnych wyrzutków i przez dziewczyny”. Zgadzam się z jednym ze świadków tamtych wydarzeń, grafikiem Jonem Wozencroftem, który wspomina:
Grają ‘The Eternal’. Było to coś niesamowitego. Na tamte czasy jakby utwór muzyki klasycznej do tych sugestywnych słów, całość brzmi jak modlitwa. Nie mroczna w sensie depresyjnego nastroju, raczej jak dziecięcy sen ubrany w piękne motywy syntezatora basem Hooky’ego w kontrapunkcie. (…) Patrząc na występ Iana tamtego wieczoru, czułem, że on emanuje energią, którą można wykorzystać w szczególny sposób – perspektywiczny i ekspansywny – przekazując publiczności bardzo silną emocję. To było moje wielkie odkrycie, że w tej muzyce jest ogromny potencjał jasnego światła, że nie chodzi tylko o śmierć, przeznaczenie i zniszczenie. Muzyka Joy Division podnosi na duchu. Nie ma nic wspólnego z depresyjnym siedzeniem w łóżku, obgryzaniem paznokci i zastanawianiem się, czy by się rzucić z okna. (…) Utarło się mówić, że Joy Division to mrok i depresja. A dla mnie było kompletnie przeciwnie – oni nieśli radość, a ja po tym koncercie poczułem się naładowany”.
Utwór „The Eternal” powstał z obserwacji sąsiada Iana – chłopaka z zespołem Downa.
Curtis był wrażliwy, może nadwrażliwy i współczujący, ale też sam potrzebował szczególnej opieki. „Krzyk o pomoc. Trochę znieczulenia” takimi słowami zaczyna się piosenka „Colony”.

Dlaczego doszło do samobójstwa?

Trudno tu o jednoznaczną ocenę. Niektórzy mówią, że to przez fascynacje artystami, którzy młodo zmarli - chociażby Jimem Morrisonem („żyj szybko i umieraj młodo”). Inni, że doprowadziła do tego epilepsja i coraz częstsze ataki. Swego czasu pracował w ośrodku pomocy chorym na padaczkę, tam pośredniczył w znalezieniu pracy. Jedna z pacjentek miała przy nim atak i jakiś czas potem zmarła. Napisał o tym piosenkę „She’s lost control” (znalazła się na ich pierwszym albumie „Unknown Pleasures”) – pierwsze jej publiczne wykonanie w audycji radiowej Johna Peela zbiegło się z postawieniem diagnozy o chorobie Curtisa. Być może był źle leczony, ponoć jeden z jego lekarzy strzelił sobie w głowę. Perkusista Stephen Morris stwierdza: „Jak tylko masz zdiagnozowaną epilepsję, automatycznie twój stan zacznie się pogarszać wskutek leków, które ci dają, żeby twój stan się polepszył”. Barbiturany, które brał sprawiały, że raz się śmiał, a zaraz potem płakał. Być może koledzy niezbyt poważnie podchodzili do padaczki Iana (potem przyznali się do swojej niedojrzałości), choć on sam nie chciał tworzyć jakichkolwiek barier w rozwoju zespołu. Hooky określił album „Closer” jako „ścieżkę dźwiękową jego wielkiego cierpienia”. Bardzo szybko stali się popularni, czekała ich trasa po USA. Niestety… Był świetnym kameleonem, przy wszystkich cieszył się na tą trasę, ale potajemnie skrupulatnie zaplanował już datę wyroku na siebie, choć niektórzy twierdzą, że był to odruch chwili. Sytuację pogarszał fakt, że rozpadał się jego związek z żoną Deborą, rzadko widywał kilkumiesięczną córeczkę Natalię, a w trasy jeździł z belgijską dziennikarką Annik, z którą bardzo się zaprzyjaźnił. Spędzali ze sobą większość czasu, połączyła ich literatura, sztuka i uczucie. Notabene Ian napisał w tym czasie jedną z najsłynniejszych piosenek o miłości wszechczasów – „Love will Tear us Apart”. Tomek Beksiński dość łagodnie przetłumaczył ten tytuł: „Miłość ponownie nas rozdzieli”. Jednak patrząc na holistyczny dramat artysty należałoby to przetłumaczyć: „Miłość rozszarpie nas znowu” i taką wersję znajdujemy w książce Debory - „Przejmujący z oddali” w przekładzie Krzysztofa Obłuckiego. Dramaty miłości to przecież przodujący temat w muzyce rozrywkowej. Bob Dylan otrzymał Literacką Nagrodę Nobla za swoją twórczość, a właśnie ponad 70% jego piosenek dotyczy zranień, rozstań, zakochań itp. Wracając do książki - cały ten ciężar winy, wstydu i doświadczeń, który dźwigał nasz bohater stał się dla niego nie do zniesienia. Niektórzy mówią, że większość jego życia polana była demonicznym sosem. Autor - Jon Savage twierdzi, że Ian „posiadał niezwykłą, mediumiczną moc”. Do tych wszystkich spekulacji dodałbym swoją – samobójstwo chłopaka było w dużej mierze porażką wychowawczą rodziców.

***

Mrok w chrześcijańskim życiu

Zacznijmy od tego, że prawdziwe, żywe, Biblijne chrześcijaństwo nigdy nie jest mroczne. „Lud, który chodzi w ciemności, ujrzy światło wielkie, nad mieszkańcami krainy mroków zabłyśnie światłość” (Iz 9,1). Światło było oczekiwane, zwyciężyło ciemność i zostało raz na zawsze i wszem wobec ogłoszone (Dz 26,22-23). Wraz z przyjściem Chrystusa, Jego światło wypełnia każdego, kto w Niego uwierzy (Ps 34,6). Niemniej cierpienie jest wpisane wielkimi literami w chrześcijaństwo. Rozpacz, myśli samobójcze, brak nadziei znikąd i od nikogo – jest to idealny czas na szukania Boga, przybliżanie się do Niego, poznawanie Go. Oswald Chambers tak o tym pisze:
Kazanie na górze prowadzi cielesnego człowieka do rozpaczy, i właśnie to jest celem Jezusa. Gdy osiągamy punkt rozpaczy, pragniemy przyjść do Jezusa jako nędzarze i przyjąć Jego dobro. "Błogosławieni ubodzy w duchu" - oto pierwsza zasada królestwa. Dopóki żyjemy zarozumiałą, opartą na własnej sprawiedliwości myślą, że możemy działać jeśli Bóg pomoże - On pozwoli nam tak funkcjonować, aż skręcimy kark naszej ignorancji na jakiejś przeszkodzie. Wtedy dopiero będziemy chcieć przyjść i otrzymywać Jego dobro. Opoką Królestwa Jezusa Chrystusa jest bieda, a nie posiadanie; nie decyzje dla Jezusa, lecz poczucie całkowitej daremności - "nie potrafię nawet tego zacząć". Wtedy, mówi Jezus, "błogosławieni jesteście". Tak właśnie wygląda początek, choć przekonanie że jesteśmy biedni może zabrać nam trochę czasu”.

*
Czytam też w tym czasie „Życie i pamiętnik Dawida Brainerda” opisane przez Jonathana Edwardsa. Książka, która prawie od 300 lat inspiruje i buduje kolejne pokolenia wierzących, inspiruje do głębokiej, intymnej relacji z Bogiem. Dawid żył tylko 29 lat. W pierwszym roku studiów teologicznych (w wieku 20 lat) wykazywał oznaki gruźlicy, która miała zakończyć jego życie przedwcześnie. Borykał się z depresją, smutkiem, samotnością, niezrozumieniem i chorobą. Jak sobie z tym radził? Stopniowo nauczył się rozeznawać – jakie emocje skąd się biorą. Edwards pisze:

Jest jedna rzecz w Brainerdzie, łatwo dostrzegalna w poniższym opisie jego życia, która może być nazwana niedoskonałością, która — choć nie jest właściwie niedoskonałością natury moralnej, to jednak — może być przedmiotem zastrzeżeń wobec nadzwyczajnych oznak religijności i pobożności w jego życiu, przez takich, którzy stawiają zarzuty każdej rzeczy, która może być przedstawiona na korzyść prawdziwej, żywej religii; a mianowicie, że był on, przez swoją konstrukcję i naturalny temperament, bardzo podatny na melancholię i przygnębienie ducha. (…)
Jego rozsądek objawiał się nie tylko w rozróżnianiu doświadczeń innych ludzi, ale także w różnych zmaganiach jego własnego umysłu; szczególnie w rozeznawaniu, co w nim samym było skutkiem jego naturalnej skłonności do melancholii. W tym przewyższał wszystkie melancholijne osoby, z którymi kiedykolwiek byłem zaznajomiony. Było to bez wątpienia spowodowane szczególną zdolnością jego osądu, gdyż rzadko się zdarza, aby ludzie melancholijni byli właściwie wyczuleni na swoją własną przypadłość i w pełni przekonani, że takie a takie rzeczy należy jej przypisać, jako jej faktyczne działanie i skutki. Brainerd nie doszedł do takiego poziomu umiejętności od razu, lecz stopniowo. (…)
W pierwszej części swojego religijnego życia, wiele z tego rodzaju przygnębienia umysłu i ciemnych myśli przypisywał duchowej nędzy. Natomiast w drugiej części jego życia uświadamiał sobie, że wiele jego stanów ducha było wynikiem schorzenia melancholii; dlatego też wyraźnie mówi o tym w swoim pamiętniku jako o właściwej przyczynie. Często w rozmowach mówił o różnicy między melancholią a bogobojnym smutkiem, prawdziwym uniżeniem, a duchowym odstępstwem, a także o wielkim  niebezpieczeństwie pomylenia jednego z drugim i o bardziej szkodliwej naturze melancholii. (...)
Kiedy natomiast dokuczała mu melancholia, to nie miała ona znamion emocjonalizmu, ale działała przez ponure i zniechęcające myśli o nim, jako o ignorancie, nikczemniku, zupełnie nie nadającym się do służby, a nawet do przebywania wśród ludzi. Rzeczywiście, w tym czasie, kiedy nie nauczył się dobrze rozróżniać pomiędzy emocjonalizmem a prawdziwą religijnością, trzymał się z niektórymi, którzy byli zarażeni w niewielkim stopniu emocjonalizmem”.

*
Archbald D. Hart, w książce „Męska depresja” tak pisze o innym wielkim teologu i kaznodziei, który żył w XIX w.: „Spośród wszystkich wielkich ludzi Boga tylko Spurgeon rozumiał prawdziwą naturę depresji. Spurgeon, człowiek obdarzony ogromnym poczuciem humoru, którego śmiech można było rozpoznać na milę, znał dobrze z własnego doświadczenia otchłanie rozpaczy.” Spurgeon miał wpływ na dziesiątki milionów osób za swojego życia i do dzisiaj jego książki, kazania, biografia przyciągają tłumy do zdrowej wiary w Boga.

*
Zarzuty ludzkości do Boga o zło, ból, depresje, wojny, brak nadziei – świetnie odpiera C.S. Lewis w genialnej książce „Problem cierpienia”. Oto fragment przybliżający jego mroczną stronę życia, kiedy nie był jeszcze chrześcijaninem i jak się do tego odnosi już po nawróceniu:

>>Nie tak dawno temu, gdy byłem jeszcze ateistą, na pytanie dlaczego nie wierzę w Boga, odpowiadałem mniej więcej następująco: „Spójrz na wszechświat, w którym żyjemy. W większości wypełnia go pusta przestrzeń, absolutnie ciemna i niewyobrażalnie zimna. Ciała niebieskie poruszające się w tej przestrzeni są tak nieliczne i drobne w porównaniu z samą przestrzenią, że nawet gdyby doskonale szczęśliwe istoty zamieszkiwały tłumnie każde z nich, wciąż trudno byłoby uznać, że życie i szczęście to coś więcej niż tylko produkt uboczny działania mocy, która stworzyła wszechświat. Tymczasem naukowcy są przeświadczeni, tę zdolność wykorzystaliśmy w pełni. Historia ludzkości stanowi zasadniczo ciąg zbrodni, wojen, chorób i trwogi, z niewielką domieszką szczęścia; jest go akurat tyle, by zapewnić doświadczającym go istotom bolesne poczucie straty, gdy im się to szczęście odbiera — a później dotkliwą nędzę pamiętania. Ludzie starają się nieustannie uczynić ów stan nieco znośniejszym i tak powstaje coś, co nazywają „cywilizacją”. Lecz cywilizacje upadają, a nawet jeśli są trwałe, same z siebie stają się przyczyną szczególnych cierpień — tych ostatnich jest zapewne więcej niż ulg, jakie cywilizacje przynoszą zwykłemu cierpieniu ludzkiej kondycji. To, że taki jest charakter naszej cywilizacji, nie podlega dyskusji; jest też więcej niż pewne, że przeminie ona tak samo, jak wszystkie jej poprzedniczki. A nawet gdyby tak się nie stało — cóż z tego? Rasa ludzka skazana jest na zagładę, podobnie jak każda rasa, która kiedykolwiek pojawiła lub pojawi się w jakiejkolwiek części wszechświata. Naukowcy twierdzą wszak, że wszechświat ekspanduje w nieskończoność i stygnie, a za jakiś czas cała jego materia ulegnie rozproszeniu. Historia nie prowadzi do niczego: wszelkie życie okaże się ostatecznie przemijającym i absurdalnym grymasem na idiotycznej twarzy nieskończonej materii. Gdy słyszę, że mam wierzyć, że to jest dzieło łaskawego i wszechmocnego ducha, muszę odpowiedzieć, że wszelkie dowody wskazują na coś dokładnie przeciwnego. Albo nie ma żadnego stwórcy, albo jest to duch obojętny na dobro i zło, lub wręcz zły. (…) Gdyby Bóg był dobry, pragnąłby uczynić swe stworzenia doskonale szczęśliwymi, a gdyby był wszechmogący, byłby w stanie spełnić to pragnienie. Jednak stworzenia nie są szczęśliwe. A zatem Bóg albo nie jest dobry, albo nie jest wszechmogący — albo też nie jest ani dobry, ani wszechmogący”.

Oto problem cierpienia, ujęty w najprostszy sposób. Aby móc nań odpowiedzieć, konieczne jest wykazanie dwuznacznego charakteru terminów „dobry” i „wszechmogący”, a zapewne również terminu „szczęśliwy”. (…)
Problem pogodzenia ludzkiego cierpienia z istnieniem Boga, który kocha, nie daje się rozwiązać tak długo, jak długo myślimy o miłości w trywialnym znaczeniu tego słowa i patrzymy na świat, jak gdyby człowiek stanowił jego centrum. Tymczasem człowiek nie jest centrum. Bóg nie istnieje ze względu na człowieka. Człowiek nie istnieje ze względu na siebie. Ewangelista powiada: „boś Ty stworzył wszystko, a dzięki Twej woli istniało i zostało stworzone”! Wprawdzie zostaliśmy stworzeni również po to, aby kochać Boga, jednak w głównej mierze po to, aby Bóg kochał nas — abyśmy stali się obiektami Bożej miłości. Prosić Boga, aby Jego miłość zadowoliła się nami takimi, jakimi jesteśmy, to tyle, co prosić, aby Bóg przestał być Bogiem. Ponieważ Bóg jest, czym jest — pewne skazy naszego charakteru muszą, z natury rzeczy, hamować i odrzucać Jego miłość. Skoro jednak już teraz nas kocha, musi zadać sobie trud uczynienia nas bardziej godnymi miłości. Nie możemy nawet pragnąć, w naszych lepszych chwilach, aby Bóg pogodził się z naszymi obecnymi nieczystościami — tak jak żebraczka nie powinna życzyć sobie, aby Król Kofetua cieszył się z jej łachmanów i brudu, czy też pies, który niegdyś nauczył się kochać człowieka, nie powinien pragnąć, aby ów człowiek tolerował w swoim domu kłapiącą zębami, zapchloną i brudną bestię z dzikiej sfory
<<.

*
Mroki i ciemności w chrześcijańskim życiu pięknie rozwiewa Dr Martyn Lloyd Jones w jednej z moich ulubionych książek „Duchowa depresja”. Autor opisuje w niej w jaki sposób wprowadzają nas w depresję i cierpienie różnego rodzaju lęki, użalanie się nad sobą, zbyt wysokie mniemanie o sobie, burze, próby, doświadczenia, a także fałszywa doktryna (zła nauka biblijna), rutyna, legalizm i liberalizm. Ale i odkrywa przed czytelnikiem skuteczne sposoby wychodzenia z depresji, polegając całkowicie na Bożym Słowie i Duchu Świętym.

*
Wielki ładunek emocji znajdujemy w Księdze Psalmów. Dawid był wrażliwym poetą. Wiele razy miał rozdarte serce, można powiedzieć, że miewał stany depresyjne, opisywał to tak:

Zaniemówiłem, zamilkłem, pozbawiony szczęścia, lecz ból mój się powiększył. Rozpaliło się serce moje we mnie, gdy rozmyślałem, zapłonął ogień. Wtedy odezwałem się językiem swoim: Daj mi, Panie, poznać kres mój i jaka jest miara dni moich, abym wiedział, jak jestem znikomy! Oto na szerokość dłoni wymierzyłeś dni moje, a okres życia mojego jest jak nic przed tobą. Tylko jak tchnienie jest wszelki człowiek, choć pewnie stoi. Zaprawdę, człowiek przemija jak cień, Zaprawdę, na próżno się miota. Gromadzi, a nie wie, kto to zabierze. A teraz, czego mam się spodziewać, Panie?” Ps 39,3-8
Ale za chwilę pisze: „W tobie jest nadzieja moja”.

W innym miejscu:
Zmęczyłem się wzdychaniem moim, Każdej nocy zraszam posłanie moje, łzami oblewam łoże moje. Zamroczyło się zgryzotą oko moje. Postarzało się z powodu wszystkich wrogów moich”. Ps 6,7-8
A za chwilę: „Wysłuchał Pan błaganie moje, Przyjął Pan modlitwę moją”.

W innym:
Ogarnęły mnie fale śmierci, A strumienie zagłady zatrwożyły mnie. Więzy otchłani otoczyły mnie, pochwyciły mnie sidła śmierci”. Ps 18,5-6
A dalej czytamy: „W niedoli mojej wzywałem Pana I wołałem o pomoc do Boga mego, z przybytku swego usłyszał głos mój, a wołanie moje doszło uszu jego”.

Jeszcze jedno miejsce:
Zgarbiłem się i pochyliłem bardzo, cały dzień chodzę zasmucony. W biodrach czuję piekący ból - Nie ma niczego zdrowego w moim ciele. Ogarnęła mnie słabość, wielkie przygnębienie, jęk mojego serca przyprawia mnie o krzyk rozpaczy”. Ps 38,7-9
W dalszej części oświadcza: „Tak, wyznam moją winę! Martwi mnie mój grzech (…) Pośpiesz mi z pomocą, Panie, który jesteś moim zbawieniem”!

Natomiast Heman Ezrahita w Psalmie 88 woła:
Panie, dlaczego odtrącasz mą duszę? Dlaczego skrywasz przede mną swoją twarz? Jestem nędznikiem. Od młodości grozi mi śmierć. Budzisz we mnie lęki, przejmujesz rozpaczą. Przewalił się nade mną żar Twojego gniewu, Jestem wyniszczony grozą Twoich gróźb. Cały czas otaczają mnie one jak toń, piętrzą się nade mną wszystkie razem wzięte. Sprawiłeś, że porzucił mnie przyjaciel i druh, z dobrych znajomych został mi tylko mrok”. Ps 88,15-19
Lecz kolejny Psalm, Etana Ezrahity zaczyna się słowami: „Będę wysławiał na wieki dzieła łaski Pana”!

Zobaczmy jeszcze jak cierpi autor Psalmu 102: "moje dni rozwiewają się jak dym... serce jest jak trawa, zdeptana i wyschnięta... przypominam sowę na pustyni... tak, jem proch - to jakby mój chleb, a napój mieszam ze łzami... usycham jak trawa..."
Parę wersów dalej doswiadcza ponadnaturalnej interwencji: "[Pan] ukazał się w swym majestacie, przychylił się do próśb poszkodowanych i nie pogardził ich modlitwami".

*
Przyjrzyjmy się jeszcze na chwilę bogobojnemu Hiobowi. W krótkim czasie zwaliło się na niego wiele nieszczęść. Najpierw jego dzieci zostały okradzione, potem wszystkie zginęły z powodu zawalenia się budynku, ponadto ogień strawił jego trzodę i służbę, a co zostało, zrabowali i pozabijali wrogowie. Ponadto szatan zabrał mu to, co ludzie uważają za najważniejsze – zdrowie. Ogromna tragedia. Curtis pod wpływem ciężarów nie do zniesienia popełnił samobójstwo, a przybitemu Hiobowi została żona, która doradzała mu bunt, narzekanie, przeklinanie Boga oraz właśnie samobójstwo. Trzeci rozdział księgi Hioba, w którym przeklął dzień swoich narodzin, to obraz jego załamania, rozpaczy i rozczarowania. Jednak znajdują się w tej księdze dwa bardzo ważne, głębokie zdania, które warto sobie rozważyć (oczywiście w kontekście całej księgi):
W trakcie swojego cierpienia Hiob mówi: „Zrozpaczonemu przyjaciel winien co najmniej okruch życzliwości, chociażby ten zaniechał bojaźni Najwyższego”. Jb 6,14
Pod koniec, modli się do Boga: „Tylko ze słyszenia wiedziałem o Tobie, lecz teraz moje oko ujrzało Cię”. Jb 42,5

*
I wreszcie Król królów i Pan Panów. Jezus Chrystus wziął na siebie cały ciężar grzechu wszystkich ludzi, przez co został oddzielony od Swojego Ojca. Jego depresja, smutek, rozpacz, potężny ból fizyczny i psychiczny i w końcu Jego niezawiniona śmierć – wszystko to stało się kluczem do nadziei, drzwiami do sensu egzystencji, bramą życia wiecznego. On cały czas, dzień po dniu „dźwiga ciężary nasze” (Ps 68,20). „A że sam przeszedł przez cierpienia i próby, może dopomóc tym, którzy przez próby przechodzą”. Hebr 2,18.

Każdy człowiek, nawet najbardziej przybity, albo tym bardziej taki, ma szansę na duchowe narodziny – narodzenie z Ducha Świętego. Kto szuka, znajduje, kto prosi, otrzymuje, a kto puka, temu otworzą (Mat 7,8).

wtorek, 21 stycznia 2025

Czy spowiedź ma sens?

Czy spowiedź w konfesjonale jest jedną z chrześcijańskich opcji wyznawania grzechów Bogu? Czy sakrament czyni człowieka wolnym i czystym? A może jest to praktyka szkodliwa i niebezpieczna?

Śmierć Syna Bożego jest kluczowym wydarzeniem jeżeli chodzi o grzech. A grzech jest największym problemem w historii człowieka. Społecznie i jednostkowo, globalnie i lokalnie, przed wiekami i teraz.

Prawda o przebaczeniu, usprawiedliwieniu i zbawieniu jest prosta. Każdy kto narodził się duchowo, przyjął Chrystusa jako swojego Pana i Zbawiciela i potwierdził to chrztem wiary – nie żyje już w niewoli grzechu. Każdy człowiek został stworzony na obraz i podobieństwo Boga, ale dopóki świadomie nie zanurzy się w Chrystusie, grzech będzie nad nim panował. Może zwyciężać siłą woli nad jakimiś nałogami, przyzwyczajeniami, może odnosić sukcesy rozwijając w sobie dobroczynność, uprzejmość, prawdomówność, może być nieskazitelny moralnie i religijnie, lecz ciągle nie będzie w nim nic, co mogłoby podobać się Bogu. Dopiero zmiana myślenia – czyli nawrócenie i świadomy chrzest, który jest prośbą do Boga o nowe sumienie (1Pt3,21) – stają się gwarantem pojednania ze Stwórcą.

Natomiast spowiedź to regularne pompowanie pasażerom dmuchanego dziurawego koła do pływania przez kapitana Titanica, dając im sztuczną satysfakcję spełnionego obowiązku i fałszywe poczucie bezpieczeństwa, zamiast porządnej, dobrze zaopatrzonej tratwy ratunkowej; całkowicie bezpiecznej, choć wśród fal. Titanic płynął 5 dni i utonął, ludzkie życie trwa niewiele dłużej i skazane jest na tragedię, jeżeli w porę nie znajdziesz Tratwy (Rz6,23; Mat24,37-39).

"Cokolwiek zwiążecie na ziemi będzie związane w niebie" Mat18,18

Tylko w dwóch fragmentach w Ewangeliach pojawia się słowo ekklesia (później wielokrotnie pojawia się w Nowym Testamencie) - tłumaczone jako kościół, zgromadzenie, zbór, zebranie, (społeczność) zwołanych; (społeczność) wywołanych; mianowicie w Mat18,15-19 ("jeśliby nie posłuchał, powiedz kościołowi") oraz w Mat16,17-18 ("na tej skale zbuduję mój kościół").Chrystus zakłada swój Kościół na objawieniu Piotra i określa jego duchowy szkielet. Innymi słowy Kościół Pana Jezusa Chrystusa składa się z ludzi powołanych i wybranych - tych, którzy poznali Chrystusa, jako Bożego Syna, doświadczyli przebaczenia i się nawrócili; a podstawą jego działania jest szeroko pojęta hamartiologia (hamartia - grzech). W całej ogólności Kościół ma za zadanie ogłaszać światu, że jest zwycięstwo nad grzechem (ewangelizacja), a we wspólnocie, przez potrójny system upomnień (sam na sam; 2-3 osoby; cała społeczność) może dyscyplinować ludzi pozostających w grzechu. Nie ma tu mowy o mocy spowiedzi, a raczej o Bożym autorytecie duszpasterskim danym wspólnocie, aby wykluczać lub przebaczać.

"A jeśliby ktoś zgrzeszył, mamy Opiekuna u Ojca" 1J2,1

Apostoł Jan w swoich listach mówi o tym, że chrześcijanin czasem upadnie, ale wyznając grzech Bogu otrzymuje przebaczenie. Wierzący ewangelicznie człowiek, napełniony Duchem Świętym nigdy nie trwa w grzechu i nigdy nie powie o grzechu: "to było silniejsze ode mnie, poddaję się". Bóg w Chrystusie przebaczył wierzącemu wszystkie grzechy – te przeszłe i te przyszłe, a ponadto wyzwolił od wiecznego potępienia. Ale to nie wszystko – Bóg oczywiście przebacza każdy wyznany grzech, ale chce człowieka zbawić całkowicie od grzechów. Jeżeli ciągle przychodzę do Boga i ze smutkiem kolejny raz powtarzam Mu, że uniosłem się na brata – Bóg mi oczywiście przebacza, ale czeka aż poproszę Ducha Świętego o uwolnienie, ratunek, o zbawienie z tego czy innego grzechu – raz na zawsze. To niezwykłe zwycięstwo jest dane chrześcijaństwu dzięki śmierci Chrystusa.

„Wyznawajcie tedy grzechy jedni drugim i módlcie się jedni za drugich, abyście byli uzdrowieni. Wiele może usilna modlitwa sprawiedliwego” Jk5,16

Patrząc na szerszy kontekst, główna myśl wynikająca z listu Jakuba 5,14-18 niewiele ma wspólnego z katolicką spowiedzią. Jakubowi chodzi o troskę i bliskie więzi członków lokalnej wspólnoty, o wzajemną odpowiedzialność, o dzielenie się problemami, ciężarami, o zainteresowanie i współczucie, o mądre, dyskretne i roztropne usłużenie, gdy widzimy, że ktoś ma coś na sumieniu, o szczerość w relacjach, gdy przeciw komuś zgrzeszę oraz o dojrzałość, gdy kogoś wysłuchuję.

„Jeśli wyznajemy nasze grzechy, Bóg jest wierny i sprawiedliwy, aby nam przebaczyć grzechy i oczyścić nas z wszelkiej nieprawości” 1J1,9.

Komentarz do NPD nawet dość ciekawie wyjaśnia czym jest wyznawanie:

>>W zdaniu tym mamy istotny warunek: „Jeśli jednak zgadzamy się z Bogiem w kwestii naszych grzechów...” inni tłumaczą „Jeśli wyznajemy nasze grzechy”, gdzie słowo „wyznajemy” jest tłumaczeniem gr. homologeo, które oznacza pełne zgodzenie się z czyjąś opinią, zgodne z kimś mówienie, potwierdzenie czegoś. Chodzi więc o zgodzenie się z Bogiem w tym, co On nazywa grzechem. Niestety, współczesne popularne rozumienie greckiej frazy „wyznawać grzechy” nie oddaje w pełni uznania przez człowieka swojej grzeszności. W powszechnym przekonaniu podkreśla fakt przekazania komuś informacji o swoim grzesznym zachowaniu lub postępku. Jednak nikt przecież nie może powiedzieć (wyznać) Bogu czegoś, czego On sam by wcześniej już nie wiedział. Nie możemy Go niczym zaskoczyć ani wyjawić Mu jakiejkolwiek choćby najmroczniejszej tajemnicy, której On by nie znał. Gdy grzeszymy, On doskonale wszystko widzi, nawet jeśli czynimy to tylko w głębi naszego serca. Homologeo zaś zwraca uwagę na to: (1) Czy zgadzamy się z Bogiem, że grzechem jest to, co On uważa za grzech i przyznajemy Mu słuszność, ponieważ to On definiuje, co jest święte, a co grzeszne, co jest światłością, a co ciemnością; (2) czy zgadzamy się z Bożym sposobem rozwiązania problemu naszego grzechu, a więc z tym, że jedynym rozwiązaniem problemu naszego grzechu jest krew Jezusa przelana na krzyżu. Do rozwiązania tego nie jesteśmy wstanie dodać czegokolwiek, gdyż Jego ofiara jest jedyną skuteczną i w pełni wystarczającą ofiarą za grzech; (3) czy zgadzamy się z Bogiem że wynikająca z grzechu krzywda powinna zostać naprawiona i naprawiamy to, co zostało zniszczone, o ile jest to jeszcze w naszej mocy; (4) czy zgadzamy się z Bożym stosunkiem do grzechu, a więc odrzuceniem grzechu, odłączeniem się od niego. Chodzi tu o znienawidzenie zarówno samego grzechu, jak i wszystkiego, co do niego prowadzi. Te cztery elementy zgodzenia się z Bogiem są istotą terminu homologeo. We współczesnym języku być może lepszym terminem niż „wyznanie grzechu” byłoby wręcz określenie: „homologowanie się wg Bożych standardów” lub „uzyskanie Bożej homologacji”. Wprowadzona w VI w. przez mnichów iroszkockich indywidualna spowiedź w konfesjonale (a więc w miejscu konfesji, czyli wyznania) wraz z ustalonymi przez nich księgami zawierającymi taryfy pokutne, zupełnie nie oddawały sensu homologeo.<<

„Którym odpuścicie są im odpuszczone” J20,22

Czy pośrednik w wyznaniu grzechów jest niezbędny? Wielokrotnie w Starym Testamencie czytamy o modlitwach Dawida, Nehemiasza, Ezdrasza, Daniela skierowanych bezpośrednio do Boga. Tym bardziej Nowy Testament uczy o tym, że nie ma żadnego pośrednika do Boga, poza Chrystusem (Dz 4,12 oraz 1Tm 2,5-6). „Któż może grzechy odpuszczać oprócz jednego, Boga?” Mk 2,7b. Słowa o odpuszczaniu z Ewangelii Jana 20,22 są skierowane do uczniów, a nie do wybranych, szczególnych ludzi. Nie ma żadnego uzasadnienia biblijnego urzędu kapłana mającego moc odpuszczania, a raczej nowotestamentowe chrześcijaństwo jest kapłaństwem Chrystusowym – każdy duchowo odrodzony człowiek jest kapłanem (1Pt2,9). Ewangelia Łukasza 24,47 bardziej precyzuje fragment z J20,22 – „w imię Jego będzie głoszone nawrócenie i odpuszczenie grzechów wszystkim narodom”. Sens i idea tego fragmentu jest głównym przesłaniem Ewangelii – dobrej nowiny dla całego świata. Wcześniej to było niemożliwe, ale teraz każdy ma możliwość pojednania się z Bogiem, odpuszczenia wszystkich win, życia w bliskiej, zażyłej relacji z Jezusem i Jego Kościołem, takim kościołem który oparty jest całkowicie na Bożym Słowie. „O nim to świadczą wszyscy prorocy, iż każdy, kto w niego wierzy, dostąpi odpuszczenia grzechów przez imię jego” Dz10,43.

Główne nieporozumienie, niebezpieczeństwo i problem tkwi w tym, że mało kto jest świadomy swojej grzeszności, a katolicka spowiedź, której obowiązek nakazano w XIII w. niezdrowo uspokaja wadliwe sumienia i nie czyni człowieka ani odrobinę świętym, czystym, czy wolnym; ponadto fałszywa idea czyśćca wprowadzonego w VI w. i zdefiniowana w XIII w. oddala od przesłania Pisma Świętego bezczelnie wprowadzając w kłamstwo, że jeszcze jest szansa w zaświatach na jakieś zmiany wyroku.

Jedyna możliwość przebaczenia i życia wiecznego jest w Chrystusie, ten niezwykły dar można otrzymać tu i teraz, jest to przedziwna i przepiękna wiadomość. Dzięki Bogu za to, że przez te ponad dwadzieścia wieków posyłał Ducha Świętego, który uświadamiał wielu ciężar ich grzechu i ich beznadziejną sytuację oraz umożliwiał im nawrócenie. Jeszcze przez jakiś krótki czas będzie się to działo.

„Kto uwierzy i zostanie ochrzczony będzie zbawiony, a kto nie uwierzy, będzie potępiony” Mk16,16.

***

Ps. Chciałoby się doświadczyć takiego aplauzu na temat prostych podstaw nauki apostolskiej o zbawieniu z grzechu jaki wybuchł podczas ogłoszenia prezydenta Trumpa, że są tylko dwie płcie. Nie stanie się tak, ponieważ Królestwo Boże nie jest z tego świata (J18,36) i przychodzi niedostrzegalnie (Łk17,20).